Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 26 września 2012

651. Wilk syty i owca cała?


Ostatnio zastosowałam unik wobec swojej koleżanki. Nie jestem z siebie ani dumna, ani zadowolona. Wciąż mnie to gryzie, bo moje zachowanie niczego nie zmieni na dłuższą metę. Nie lubię bowiem chowania głowy w piasek, ale na tę chwilę nie mam lepszego pomysłu na rozwiązanie kwestii, o której zaraz napiszę więcej.

Mam znajomą, z którą spotykam się czasem raz w miesiącu, czasem dwa razy, a czasem raz na dwa miesiące. Nie częściej. Nie brakuje mi tych spotkań wcale. Ba - nawet na nie nie czekam. Dlaczego? Bo się męczę i zamiast radości ze wspólnie spędzonych chwil przychodzę do domu z głową nabitą bzdurami i narzekaniem.

Sylwia jest rozwódką. Mieszka z rodzicami. Jej dorosła córka wyprowadziła się z domu do innego miasta, ale ani matka, ani córka tak naprawdę nigdy nie odcięły pępowiny. Codziennie rozmawiają przez telefon, jedna przyjeżdża do drugiej, nawet urlopy (choćby weekendowe) spędzają zawsze razem.

Na każdym spotkaniu wysłuchuję o "tym biednym dziecku" (prawie trzydziestoletnia kobieta) - jak to ona się męczy, jak jej wiecznie brakuje na życie, jak sobie wszystkiego odmawia, jak się tuła po wynajmowanych mieszkaniach, bo jej nie stać na własne lokum, a do rodzinnego miasta wrócić nie chce. Dlaczego? Bo lubi się ocierać o namiastkę luksusu i bywać "na salonach", usilnie poszukując bogatego faceta, który zapewni jej dostatnie życie, odciążając jednocześnie Sylwię, która prawie w całości finansuje życie swojej córki. Ta ostatnia zarabia bowiem na przysłowiowe waciki.

Nie byłoby w tych opowieściach nic dziwnego, gdyby nie pewna rozbieżność, którą zauważyłam od jakiegoś czasu. Jeśli ktoś nie ma pieniędzy na jedzenie, czy podstawowe rachunki, nie kupuje sobie butów za 400 złotych, czy perfum w podobnej cenie, ani nie jeździ w każde wakacje do ciepłych krajów. Szczególnie gdy twierdzi, że zarabia 1 500 złotych, pracuje na dwa domy i utrzymuje dwie dorosłe osoby.

Przyznam, że mam serdecznie dość słuchania tych wszystkich bzdur o problemach z kolorem, czy fasonem płaszcza albo krojem spódnicy, jakich aktualnie poszukuje Sylwia albo jej córka. Zupełnie mnie to nie interesuje i nie bawi. Nóż mi się w kieszeni otwiera kiedy po raz kolejny słyszę marudzenie i narzekanie na ich ciężkie życie. A z drugiej strony opowiadanie o zakupach w markowych butikach, czy o odwiedzaniu kolejnych modnych lokali. Jak dla mnie to szczyt obłudy i hipokryzji.

Jestem psychicznie zmęczona osobą Sylwii i nie mam żadnej ochoty na spotkania z nią. Tylko co mam zrobić? W końcu krzywdy mi żadnej nie wyrządziła. Jest, jaka jest. Nasze drogi się rozeszły już dawno. Nigdy nie byłyśmy przyjaciółkami. Jestem jej zwykłą znajomą. Wiem, że poza mną, spotyka się jeszcze tylko z jedną koleżanką.

Pytałam o radę Męża, bo on też zna Sylwię i ucieka od niej, bo nie może znieść ciągłego marudzenia, narzekania i jej kwaśniej miny. Powiedział mi, że nie zawsze się da, żeby i wilk był syty, i owca cała. "Nie każdy wilk przejdzie na wegetarianizm" - dodał.