Z zamiarem napisania tej notki nosiłam się przez kilkanaście tygodni. I do końca nie byłam pewna, czy chcę dotykać tego tematu. Kolejnego z gatunku "wsadzania kija w mrowisko". Nic to - najwyżej ktoś jeszcze wykreśli mnie ze znajomych albo wykasuje mój numer telefonu z pamięci. Bo ośmielę się mieć swoje odmienne zdanie, z którego nie będę się wcale tłumaczyć. I nie przyznam, że miałam na myśli przeciętnego Jana Kowalskiego albo zwykłą Janinę Nowak. Bo ktoś w poniższych słowach zobaczy siebie albo sytuację, w której się znajduje. Bo będę lustrem.
Kilka dni temu byłam świadkiem dwóch obrazków. Najpierw przeciętnie wyglądający pan wyciągał z bagażnika swojego samochodu całe zgrzewki piwa i niósł je do domu. Potem trzech w sztok pijanych mężczyzn próbowało podnieść swojego leżącego na ziemi kolegę. To samo osiedle. Biały dzień. Wokoło pełno ludzi. Co łączy oba przytoczone przeze mnie przykłady? Piwko.
Skądinąd zastanawia mnie to wszechobecne zdrabnianie - "piwko", "winko", "wódeczka". Czyżby kryło się za tym coś, o czym mówiący nawet nie zdaje sobie sprawy? Może jakiś kamuflaż, może usprawiedliwienie, może wytłumaczenie? Skąd więc wzięły się te dziecinne zdrobnienia?
Zaczyna się bowiem niewinnie - czasem winko do obiadu na lepsze trawienie, czasem piwko na lepszą pracę nerek. A potem nie ma dnia bez piwka, czy winka. Jednego, drugiego, trzeciego... "Bo potrzebuję się wyluzować". "Bo chcę się zresetować". "Bo wszyscy piją". "Bo jest impreza". "Bo imieniny". "Bo urodziny". "Bo to jest normalne". Czyżby?
Ktoś kiedyś powiedział, że "alkoholizm jest jedyną chorobą, która zaprzecza, że istnieje i jest odporna na leczenie". Dane statystyczne są nieubłagane. Wystarczy spojrzeć - klik.
Piją mężczyźni, piją kobiety, pije młodzież, piją nawet dzieci - nieraz już w łonie matki. Piją "menele" pod sklepem monopolowym albo w bramie. Piją biznesmeni po całym tygodniu ciężkiej pracy w korporacji. Piją kobiety w zaciszu swoich luksusowych apartamentów. Piją młodzi ludzie na domówkach i melanżach.
"Piwo to nie alkohol". Naprawdę? Dlaczego więc po jego wypiciu, w wydmuchiwanym powietrzu nie pokazuje się ZERO promili podczas badania alkomatem? "Był pod wpływem" jest pięknym eufemizmem na "był pijany". I wykrętem - bo przecież nie zataczam się, nie stoję z żulami na ulicy, nie przewracam się i nie widać po mnie, że coś wypiłem. A dlaczego nie widać? Bo masz podwyższoną tolerancję na alkohol, który jest substancją psychoaktywną, mającą wpływ na twoje zachowanie i reakcje.
Alkoholizm jest problemem, który dotyka prawie każdą polską rodzinę. Ile jest w niej wujków, cioć, braci, sióstr, matek, ojców, córek i synów, którzy nadużywają alkoholu? Ze społecznym przyzwoleniem. Z przymykaniem oczu. Z udawaniem, że problem nie istnieje.
Miałam kiedyś dobrego znajomego. Przyznał mi się, że jest alkoholikiem. Od kilku lat niepijącym. Szliśmy sobie na spacer. Przechodziliśmy przez niezbyt ciekawą okolicę. W bramach stało kilku brudnych i śmierdzących pijaczków. Mój kolega powiedział wtedy do mnie coś, co pamiętam do dzisiaj: "dzieli mnie od nich zaledwie jeden kieliszek, zaledwie jeden łyk piwa".
Nie ma lepszych, czy gorszych alkoholików. Mój ojciec już nie leży pijany w sztok na chodniku przed blokiem; nie wchodzi na czworakach do mieszkania. Pije sobie "kulturalnie" - w domu, przed telewizorem. Jedno, drugie, trzecie piwko. "Alkoholiki (pisownia oryginalna) stoją przed sklepem" - twierdzi. Sam się za takiego nie uważa. Tylko dlaczego chowa puszki za fotelem i wyciąga wtedy, jak myśli, że nikt go nie widzi? Tylko dlaczego potem zaciera po sobie ślady, gniotąc puszki i zawija je w gazety przed włożeniem do kosza na śmieci?
Jest taki jeden prosty test. Jest takie jedno proste pytanie. Czy byłbyś w stanie nie pić żadnego alkoholu przez trzy lata? Kompletnie nic. Ani jednego piwka, ani jednego winka, ani jednej wódeczki. Jeśli się wahasz, obawiam się, że masz problem. Może jeszcze nie z alkoholizmem, ale na pewno jesteś na dobrej drodze. Dasz się ponieść falom, czy popłyniesz (trzeźwy) pod prąd?