Wiem, że część z Was się o mnie martwiła po tamtym nieszczęsnym poście o saunie, dając temu wyraz w komentarzach, ale także SMS-ach i osobistych rozmowach.
Czasem na sytuacje, w których jestem bezradna, reaguję na początku płaczem. A że dodatkowo jestem w trakcie PMS, więc emocje i hormony tym bardziej są rozbuchane i biorą górę. Potem jednak sama sobie daję kopniaka w cztery litery i stawiam się do pionu.
Pisząc mail ze skargą i faktycznym opisem przebiegu zajęć nie chodziło mi jedynie o zwrot kosztów za niewykorzystane zajęcia, lecz o wyrażenie swojego zdania i niezgody na oferowane mi tam warunki, które były sprzeczne z tym, co usłyszałam podczas rozmowy z instruktorką. Gdybym tego z siebie nie wyrzuciła, byłoby mi trudniej, bo wciąż tkwiłoby we mnie poczucie niewłaściwego potraktowania, z którym nie wiedziałabym co zrobić. Teraz mam czyste sumienie i jest mi lżej. Łzy i smutek zamieniłam wczoraj na złość, która dała mi siłę, by powalczyć o swoje prawa. Idę więc dzisiaj po odbiór pieniędzy do tamtej szkoły.
Nie załamałam się na stałe. To był raczej krótkotrwały epizod. Nadal chcę się ruszać i szukam sobie miejsca, które będzie mi odpowiadać. Znalazłam pewien klub fitness, zadzwoniłam i dowiedziałam się, że śmiało mogę przyjść obejrzeć zajęcia (zza szyby, gdyż sala jest przeszklona), a po nich porozmawiać z prowadzącym (bo to mężczyzna) i wtedy zdecydować czy chcę w nich uczestniczyć w kolejnym tygodniu. Tym razem postawiłam jednak na pilates.