Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

sobota, 12 stycznia 2013

886. Małżeńska głupawka

Wstaję rano. Patrzę przez okno. Śnieg pada. No może prószy, ale jednak. Nareszcie zima z prawdziwego zdarzenia. Już nie mogłam się doczekać, żeby z domu wyjść. Mąż zarządził zabranie parasoli - dla każdego po jednym, bo się nie chce potem stresować, ale o tym za chwilę. A ja weto, bo po co dwa nosić, skoro można pod jednym (i dużym) iść razem.

'Love parade' - tak ochrzcił nasz deszczochron ulubiony proboszcz. Ogromny i kolorowy - poprawia humor jak leje. Jest tylko jeden problem. Ciężki jak czort i trudno go utrzymać. Ktoś powie - facet jest, to i parasol poniesie. Niby tak, tylko jak ma to zrobić, skoro jest ode mnie kilkanaście centymetrów niższy?

Jesteśmy więc chyba jedyną znaną mi parą, w której rękojeść deszczochronu dzierżę ja. W przeciwnym razie muszę się kurczyć i garbić, co wygodne nie jest - szczególnie jak założę czapkę z pomponem na czubku. I tu jest miejsce na stres Męża, który się uaktywnił prawie natychmiast po wyjściu na dwór.

Najpierw parasol niosłam ja, a Dyrektor Wykonawczy szedł obok. I nie wiem jak to zrobiłam, ale zaczepiłam drutem o jego czapkę. I to dwukrotnie. A później oboje dostaliśmy głupawki. Ja zaczęłam się śmiać na głos, a Mąż mnie przedrzeźniał. Robił to tak genialnie, że prawie popłakałam się ze śmiechu. Trwało to dobrą chwilę i nikt nas nie widział, bo mało ludzi tamtędy chadza.

Głos Rozsądku narzekał, że zimno, że wiatr wieje, że śnieg sypie. A ja odwrotnie - że ciepło, że cudnie, że pięknie i że kocham zimę. W końcu się zbuntowałam i oddałam parasol. Bo byliśmy jedynymi, którzy pod nim szli. I nieważne, że tusz do rzęs mi się rozmazał. Warto było iść kilka kilometrów w śniegu. I nieistotne, że autobus nas ochlapał. Było fantastycznie.

Potem odbył się nasz głupawkowy małżeński dialog sytuacyjny...

- Żonka, idź pod drzewami, bo samochody chlapią.
- I co jeszcze? Może po drzewach będę skakać?
- Dobra. Będę twoim Tarzanem. A ty będziesz moją Jane?
<W tym miejscu zaczęłam oburącz uderzać się w piersi, jak zwykł to czynić Tarzan. Wydawałam przy tym okrzyki ogólnie znane miłośnikom filmu>
- Żona, kocham cię, bo jesteś nienormalna.