Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

1.091. Podwójne "be"

Jakiś czas temu doszłam do pewnego wniosku, a mianowicie, że galerie handlowe, lotniska oraz dworce kolejowe mają wiele cech wspólnych - tłumy ludzi ganiające w pośpiechu w różnych kierunkach, smród (bo dla mnie to nie zapach) odświeżaczy - przy wejściu oraz w toaletach, hałas dobiegający zewsząd, a przekraczający jak dla moich uszu wszelkie normy decybeli, śmieciowe jedzenie oraz wszechobecną duchotę, wywołującą u mnie duszności i chęć ucieczki.

No i teraz wyobraźcie sobie, że w sobotę zrobiliśmy z Mężem maraton po dokładnie trzech galeriach handlowych. Bynajmniej nie z własnej woli oraz chęci spędzenia tam wspólnie czasu, bo mamy o niebo ciekawsze, lepsze i mniej hałaśliwe pomysły na weekend.

Jak czarna chmura na niebie, tak nad nami wisiało widmo wymiany reklamowanego czajnika na cokolwiek, co byśmy chcieli. A chcieliśmy najzwyczajniejszy blender, żeby mieć czym zrobić zupę krem (na przykład z dyni, czy brokuła) albo choćby koktajl owocowy na bazie kefiru lub jogurtu naturalnego. Żeby go wybrać, wsiedliśmy do autobusu i pojechaliśmy na drugi koniec miasta. Udało się! Dopłaciliśmy zaledwie kilka złotych i staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami blendera.

Dwie inne galerie wizytowaliśmy w celu wykorzystania pieniędzy z reklamowanych butów Męża. Szukaliśmy jakiejś zastępczej pary, ale teraz raczej trudno dostać obuwie zimowe. W pierwszym salonie nic się nie nadawało. W drugim też, a Dyrektor Wykonawczy namawiał mnie na torebkę, kusząc i wijąc się z jedną taką dookoła mnie, lecz byłam nieugięta. W końcu wręcz nakazał mi wybranie sobie czegokolwiek, gdyż stwierdził, że ma dość spędzania czasu w galeriach handlowych i on niczego nie chce już ani oglądać, ani tym bardziej mierzyć. 

No to wzięłam sobie buty z przeceny, bo czerwone były i nadają się do spódnicy. A dobra wieść jest taka, że oddali nam różnicę w cenie między kupionymi a reklamowanymi butami (męskie są zawsze o wiele droższe), czyli trzy dychy, więc wcale nie jest to mało.