Podobno mężczyzna nigdy nie powinien pożyczać nikomu własnej żony, szczoteczki do zębów, pióra wiecznego oraz samochodu. Przynajmniej tak mi się obiło o uszy. A czego nie powinna pożyczać kobieta? Tym razem nie będę uogólniać. Napiszę o sobie.
Nie lubię pożyczać książek i płyt CD oraz DVD. Nie dlatego, że jestem sknerą i nieużytkiem, ale dlatego, że są to dla mnie najbardziej osobiste przedmioty. I ważne emocjonalnie. Niesamowicie.
Zanim weszłam na ścieżkę asertywności i stawiania granic, ogromną trudność sprawiała mi reakcja na czyjąś prośbę o książkę z mojej półki. Popełniałam dwa błędy - z bólem serca i duszy pożyczałam albo kłamałam, nie pożyczając. Z jednym i drugim zachowaniem czułam się paskudnie - albo wobec siebie samej, albo wobec tamtego kogoś.
Teraz stawiam sprawę jasno i mówię prawdę. Taka jestem i mam do tego prawo. Nawet jeśli komuś moje zachowanie w tej konkretnej kwestii wydaje się być co najmniej osobliwe. Każdy ma jakiegoś bzika. Ja też. Takie życie.
Podobnie mam w drugą stronę. Nie lubię brać książek po kimś. Stąd nie przepadam za zaglądaniem do biblioteki, ale też czasem się skuszę na jakąś pozycję - szczególnie jak mi na niej zależy, a niekoniecznie należy ona do grupy tych, które chcę mieć na własnej półce.
Jest coś jeszcze, co mi dość przeszkadza - wiszący nad głową termin oddania. Nie znoszę mieć nad sobą bat czasowy w kwestii lektur. Lubię czuć się wolna. Niejednokrotnie bywa więc tak, że oddaję do biblioteki książkę, której nie zdążyłam przeczytać właśnie z powodu tej nieszczęsnej daty, a przedłużyć nie mogę, bo inni czekają w kolejce.
Lubię czekać na ten konkretny moment, kiedy poczuję, że to ten właściwy na sięgnięcie po dany tytuł. Mam sporo takich nieprzeczytanych jeszcze. Nieraz celowo oddalam od siebie przyjemność. Tylko po to, by później była ona silniejsza i głębsza...