Rzadko kupuję coś do ubrania. Ograniczam się. Celowo i świadomie. Tylko to, czego naprawdę potrzebuję, a nie to, co jest chwilową zachcianką, czy kaprysem na poprawę humoru. Jak mogę, odwlekam pójście do lumpeksu, czy sklepu.
Zastanawiam się. Rozważam. Daję sobie czas. Myślę. Analizuję. Przez głowę przelatują mi różne pytania. Do czego będzie pasować? Czy nie mam czegoś podobnego? Z czego jest zrobione? Czy jest wygodne? Czy ja się w tym dobrze czuję?
Nie wiem czy to kwestia wieku, doświadczenia, czy zmiany podejścia na minimalistyczne, ale podobam się sobie właśnie taka. Postawienie znaku "stop" dobrze mi robi. Czuję się wolna, kiedy mając wybór - kupić, czy nie, decyduję się na tę drugą opcję.
Złapałam się ostatnio na tym, że będąc u R. patrzyłam na to, co stało na półkach (a sporo tych bibelotów było). Moja wyobraźnia doprowadziła mnie do takiego punktu, w którym widziałam siebie jednym ruchem zgarniającą to wszystko do worka.
Wiem, że wiele zrobiłam w temacie pozbywania się przedmiotów. Wciąż jednak mam przed oczami zapełnione szafy, szafki, pawlacze, szuflady oraz półki. Szykuję się na kolejny przegląd. "Mniej znaczy więcej". Bardzo lubię to hasło.