Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 9 maja 2013

1.122. Dwa w jednym

Do lekarzy chodzić nie lubię, aczkolwiek czasem muszę. Wtedy przeważnie umawiam się na wszystkie wizyty w jednym tygodniu, hurtem. Albo tak, jak dzisiaj - dwóch specjalistów jeden po drugim, za to w dwóch różnych przychodniach.

Aparat w torbie zawsze się przydaje. Bo tu bez zaczyna kwitnąć, tam mały ślimak siedzi na liściu, obok ścieżki rowerowej rośnie coś żółtego, a na pasie zieleni pomiędzy ulicą stoi moje ulubione majestatyczne drzewo.





W kolejce do endokrynologa było o frezjach, różach, konwaliach, bzach oraz innych kwiatkach. Z uśmiechem na twarzy i na wesoło. Panie dziwiły się, że po krokach i sposobie chodzenia bezbłędnie rozpoznaję naszego lekarza. Cóż - nie ma się jednych talentów, ma się inne - całkiem nieprzydatne.

W gabinecie specjalisty szybko, krótko i konkretnie. Wyniki robionych dwa dni temu badań krwi miałam piękne - żelazo wprost cudownie wysokie. Pani Anemia, póki co, wyniosła się z mojego ciała i poszła w siną dal. Wyszłam więc po kilku minutach z receptą i skierowaniem na badania kontrolne za kilka miesięcy.

Potem w autobus i do kolejnej przychodni. Tu już nie tak lekko i prosto. Trzeba było się rozebrać do pasa, otworzyć usta, dać sobie zmierzyć puls oraz ciśnienie, a także pozwolić miłej pani zrobić EKG i spirometrię. Jeśli chodzi o tę ostatnią, szału nie ma, płuca od kilku lat pracują na jakieś 80 % swojej mocy. Na szczęście na to się nie umiera, chociaż czasem ciężko się oddycha. Świszczę i już. Astma, co się dziwić? 

W drodze do domu czekał mnie przymusowy postój w trzech aptekach, a na osłodę lód na patyku - truskawkowy, w polewie z białej czekolady, z chrupkami. Pychotka! Torbę miałam pełną pudełek (zapas na najbliższe trzy miesiące), ale nawet ten fakt nie powstrzymał mnie od wygrzebania z niej aparatu, kiedy zobaczyłam tamte tulipany na tle małego pomnika.



Unikam jak mogę zdjęć w pionie, bo tracą perspektywę, ale nijak się nie dało tego cuda wykadrować w poziomie (a przycinać nie lubię), więc jest inaczej niż zazwyczaj.