Jeden wieczór w trakcie ostatniego długiego weekendu przeznaczyliśmy z Mężem na debatę pod hasłem: "nad morze, czy w góry?" Oczywiście w kontekście naszego wrześniowego wyjazdu.
Wybór padł na Zakopane, bo blisko i dojazd bezpośredni. Nawet już wyszukaliśmy kilka kwater, które sobie pooglądaliśmy. A potem przyszła myśl: "no jak to tak?"
Rozmawialiśmy, lecz wcale nie było burzliwie. Plusy, minusy, za i przeciw. W końcu nie ustaliliśmy nic. Zaproponowałam, żebyśmy się przespali z tematem. Przecież nikt i nic nas nie goni. Mamy czas na decyzję.
Rano wstaliśmy i oboje zgodnie stwierdziliśmy, że jednak jedziemy nad morze, do Sobieszewa, w to samo miejsce gdzie ostatnio. Bo chcieliśmy zobaczyć Mewią Łachę i jeszcze raz wyruszyć do Ptasiego Raju. I jeszcze raz zoo w Oliwie, Twierdzę Wisłoujście, fokarium na Helu (w połączeniu z rejsem katamaranem), zwiedzić muzea w Gdańsku.
No i oczywiście odwiedzić naszą kochaną mamę dwójki uroczych brzdąców w Pruszczu Gdańskim oraz Marzenę (tę od bransoletki), jej męża i najgrubszego (oraz najpiękniejszego) kota, jakiego zdarzyło mi się widzieć na własne oczy.
Góry poczekają. Za rok tam pojedziemy. Takie mamy plany. Najważniejsze są dla mnie dwie kwestie - byle z Dyrektorem Wykonawczym i byle było cicho i spokojnie. Sobieszewo we wrześniu takie właśnie było, więc w tym roku chcemy powtórkę z rozrywki. Transport? Pociągiem, a nawet dwoma - z przesiadką w stolicy. Damy radę. Zawsze dajemy. Razem.