Upał jest, więc zamiast tradycyjnie przed południem, poszliśmy na większe zakupy spożywcze po obiedzie. I to był naprawdę bardzo dobry pomysł, który przy takiej temperaturze będziemy powtarzać co tydzień. W galerii handlowej o wiele mniej ludzi, klimatyzacja działa i nie trzeba się spieszyć, bo głód doskwiera.
Zaobserwowałam pozytywną rzecz, a mianowicie fakt, iż sporo młodych dziewczyn oraz kobiet eksponuje blade nogi i ramiona. Super, bo tyle się mówi i pisze o szkodliwości nadmiernego opalania i raku skóry, czyli czerniaku złośliwym, a na ulicach jednak nie brakuje spieczonych skwarek-solarek i spalonych frytek. Dlatego świetnie mi się patrzyło na te wszystkie "córki młynarzy", do których i ja przynależę.
Wracaliśmy z siatami - Mąż dwie cięższe, a ja lżejsze rzeczy. Każde z nas miało zajęte obie ręce. Jesteśmy już na osiedlu, a Dyrektor Wykonawczy zadaje mi to swoje magiczne pytanie: "chodzi mi coś po głowie?" Łaził jakiś owad mały, to go strzepnęłam.
Idę wolno, bo zasuwam jak mała lokomotywka tylko wtedy, kiedy nie jest mi gorąco. Upał pozbawia mnie siły i sprawia, że drastycznie zwalniam i wlokę się w ogonie. Mąż maszeruje przede mną. Proszę go, żeby zwolnił, bo nie daję rady. W odpowiedzi słyszę: "chodź szybciej, bo mnie komar goni".
Tak mnie to zdanie rozbawiło, że szłam i śmiałam się do rozpuku, powtarzając je na głos. Dyrektor Wykonawczy wydziela strasznie dużo ciepła i wszelkie owady za nim wprost przepadają. W sumie bezpiecznie się z nim idzie, bo cała chmara leci za nim. Tak jak dzisiaj.
Wracając do tego rozbrajającego zdania Męża - goniła go chyba cała siódemka komarów, bo dokładnie tyle świeżutkich śladów po ukąszeniu naliczył po powrocie do domu na swoim ciele. A mnie żaden nawet nie ruszył.