Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 17 lipca 2013

1.233. O wszystkim

W moim domu też nie było zwyczaju rozmawiania o tym, co się czuje. W domu rodzinnym Męża również. Jak więc my oboje, pochodzący z tak "upośledzonych" emocjonalnie rodzin potrafimy, umiemy, chcemy i rozmawiamy o tematach, które należały do sfery "nie dotykać" u naszych rodziców?

Nie mów, nie czuj, nie ufaj. Znam aż za dobrze. Z autopsji. Nie mówiłam. Zamrażałam emocje. Nie ufałam. Uciekałam przed bliskością, przed dotykiem, przed czułością. Miłość myliłam z seksem.

Nie umiesz, nie potrafisz, nie ruszaj. Niezdara, oferma, ciamajda, ofiara losu. Jesteś zerem. Słowa moich rodziców skierowane do mnie. Znam. Na pamięć. Przez długi czas nawet wierzyłam, że są prawdziwe.

Swoje życie mogłabym podzielić na kilka etapów. Na pewno jednym z najważniejszych była terapia. W wieku trzydziestu pięciu lat zaczęłam dopiero uczyć się nazywać emocje, dawać sobie prawo do ich przeżywania, weryfikować wyniesione z domu schematy i stereotypy, chować kolce i oswajać się z dotykiem oraz bliskością drugiego człowieka. Nigdy nie jest za późno na zmianę. Nigdy nie jest za późno na naukę. Jestem tego pewna.

Mniej więcej w tym samym czasie poznałam jeszcze nie Męża.

Rodziców masz jednych. Twoim obowiązkiem jest nas słuchać. My wiemy co jest dla ciebie najlepsze. My decydujemy. My wybieramy. Ty masz być posłuszny. Oto przekazy, jakie wyniósł ze swojego domu Głos Rozsądku.

Z boku więcej widać. Łatwiej dostrzec. Można pokazać, ale druga strona musi chcieć zobaczyć. Bez tego ani rusz. Plus chęci do zmiany. Ode mnie Dyrektor Wykonawczy nie wziął nic. Uciekał, buntował się, stawał okoniem.

Poszedł na terapię. I stał się cud. Terapeutka, obca osoba pokazała. On zobaczył. Wziął. Zrozumiał, że jest dorosłym człowiekiem, który ma prawo żyć po swojemu, dokonując swoich wyborów, które nie muszą podobać się nikomu, nawet jego rodzicom. Zaczął wcielać w życie.

Dwoje poranionych emocjonalnie ludzi. Każde z własną historią. Z różnych dysfunkcyjnych domów. Z dwóch światów. Oboje zaczęliśmy tworzyć nasz własny, trzeci. Metodą prób i błędów. Budując go na szczerości, otwartości, prawdzie, rozmowie o WSZYSTKIM.

Uczyliśmy się od podstaw. Jedno od drugiego. Drugie od pierwszego. Przerabialiśmy problemy, wałkowaliśmy je, wyciągaliśmy wnioski, kłóciliśmy się, badaliśmy swoje granice, broniliśmy ich, ścieraliśmy się, krzyczeliśmy, szantażowaliśmy się emocjonalnie, wpędzaliśmy się w poczucie winy, raniliśmy się wzajemnie. Ciągnęliśmy za sobą nawet ogon rozwodowy.

Kto nas zna, ten wie, że normalni to my nie jesteśmy. Niekiedy zdrowo rąbnięci. Czasem jak małe dzieci. Niejednokrotnie jak para terapeutów amatorów. Ale zawsze prawdziwi. Cokolwiek byśmy nie robili, gdzie nie byli i czego nie mówili.

Nic, o czym pisałam i piszę, nie jest żadną nowością dla Męża. On zawsze był pierwszy i wiedział wcześniej. Kiedy prawie dwa lata temu, zaczęłam pisać blog, spytałam Głos Rozsądku czy ma coś przeciwko, że będę poruszać różne tematy, także te związane z nim i nami. Usłyszałam: "żona, ja ci ufam". I nigdy potem nie zarzucił mi: "po co o tym wspomniałaś?" Czasem mówi wręcz: "no tak, znowu mnie obsmarujesz na blogu" i się potem śmieje jak czyta historię z pudełkiem w roli głównej.

Wypracowaliśmy sobie to wszystko. Nieraz orką na ugorze. Jak Syzyf z kamieniem. Wypracowaliśmy. Razem i  każde z osobna. Rozmową. Niejedną. O emocjach, uczuciach, potrzebach, oczekiwaniach, marzeniach, planach.

Schemat wyniesiony z domu da się zmienić. Zmienił go Mąż. Zmieniłam ja. Zmieniamy go w duecie. Teraz śmiało mówimy jednym głosem: w naszej dwuosobowej rodzinie rozmawiamy otwarcie, szczerze, bezpośrednio i wprost - o wszystkim.