Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 25 lipca 2013

1.248. Do spółki

Sezon ogórkowy w pełni, więc w poniedziałek do obiadu zrobiliśmy sobie mizerię - ze śmietaną i solą ziołową. Pyszna wyszła. Mało brakowało, a wylizałabym miseczkę, w której się znajdowała.

Wieczorem zauważyłam, że nawet nie wiem kiedy coś mnie udziabało w plecy. Komar raczej nie, bo jerzyki latają niziutko i je łapią. Swoją drogą, w życiu bym nie przypuszczała, że te ptaki mogą w locie spędzić dwa, a nawet trzy lata. Bez przerwy. W locie jedzą, kopulują, śpią, zbierają materiał na gniazdo i piją krople deszczu. Dziennie potrafią złapać do dwudziestu tysięcy (!) owadów. Nieźli zawodnicy!

We wtorek rano wstałam zsypana na twarzy. Jakimiś takimi czerwonymi kropkami. Ślad po ukąszeniu tego nie wiadomo czego napuchnięty bardzo i też w moim ulubionym kolorze.

Od poniedziałku miałam dreszcze, przy jednoczesnym uczuciu pieczenia całej twarzy. Do tego jeszcze zawroty głowy i kołatanie serca. Oczywiście ani Mężowi, ani matce nic nie powiedziałam, bo zaraz podnieśliby raban i wysłali mnie do lekarza, a ja tam chadzam jak muszę albo jak mi się leki kończą.

Wczoraj Dyrektor Wykonawczy dotknął mojego czoła i bez słowa przyniósł dwa termometry. Gorączka jak się patrzy. Na obu. No i dopiero się zaczęło. Razem z rodzicielką, w stereo, przypuścili na mnie atak. Wapno na odczulenie, jakaś pastylka na zbicie gorączki, żel do smarowania tego czegoś na plecach, krople na serce i obowiązkowy pomiar ciśnienia przez matkę. Po dopiero co wypitej kawie, parzonej po turecku, wyświetliło się 106/77, puls - 72. Plus kontrola - jak nie ze strony jednego, to drugiego. Pytania w stylu: "smarowałaś?", "piłaś?", "połknęłaś?", "mierzyłaś?" i dobre rady z gatunku: "połóż się", "prześpij".

W łazience stoi ugotowane i ostudzone siemię lniane, którym mam przemywać twarz. Kilka lat temu, już emerytowana, ale naprawdę świetna dermatolog, zaleciła mi taką kurację na wszelkie wysypki. Cóż - mycie glutem (bo tak nazywam tę brązową zawartość miseczki - ze względu na jej konsystencję) do przyjemności nie należy, lecz opracowałam już technikę, która umożliwia mi pozostawienie niesklejonych oczu i włosów. Poza tym, to działa.

Głos Rozsądku w kooperacji z matką wysyłają mnie jutro do doktora Tomasza, do którego i tak planowałam pójść, gdyż kończą mi się inhalatory. Wychodzi więc na to, że czeka mnie kompleksowa obsługa ze strony mojego ulubionego lekarza.

Zrobię wszystko, co tamtej dwójce się uroi, bo w przeciwnym razie nici z planowanego na sobotę wypadu za miasto. Wpadłam bowiem na pomysł, że co tydzień będziemy z Mężem wsiadać do innego autobusu i jechać nim na ostatni przystanek, tym samym zwiedzając okoliczne wsie, lasy, pagórki i zbiorniki wodne. Bo tam nas jeszcze nie było.