Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 30 lipca 2013

1.255. Gdybanie

Lubię wiedzieć co mi jest. Zdecydowanie wolę poznać przeciwnika, by móc z nim toczyć walkę. A może nawet zaakceptować jego obecność i żyć w symbiozie, bo innego wyjścia czasem nie ma. 

Najgorsza jest niepewność. Zawieszenie w próżni. Branie pod uwagę różnych (nie ukrywam, że najczarniejszych) scenariuszy. Szukanie metodą prób i błędów. Eliminacja. Gdybanie.

Kilka razy w życiu miałam takie punkty graniczne. Na krawędzi. Z pogranicza. W rozkroku. Tygodnie niepewności i oczekiwania na wyniki. Dwa pobyty w szpitalu.

Mononukleoza zakaźna omyłkowo wzięta na początku za anginę ropną. Kilkanaście tygodni wyjętych z życiorysu. Zastrzyki, leki, spanie, z trudem przełykane jedzenie, toaleta. Więcej nie pamiętam. Gorączka. Groźba pęknięcia śledziony. Zapalenie mięśnia sercowego. Poważne uszkodzenie wątroby. Ścisła dieta.

Wycinane kilkakrotnie znamiona na skórze - zalecone i wykonane przez chirurga onkologa. Mogę być obciążona genetycznie czerniakiem złośliwym, gdyż stwierdzono go dawno temu u matki. Cudem uszła wtedy z życiem. Moje wyniki badań histopatologicznych, na szczęście, nie wykazały zagrożenia.

USG, a potem natychmiastowe skierowanie na biopsję piersi. Kolejne dni oczekiwania i westchnienie ulgi. To jeszcze nie teraz. To jeszcze nie to.

Kiedy coś się dzieje z moim organizmem, zawsze biorę pod uwagę tę najgorszą opcję. Może to fatalizm, choć na poziomie świadomości wcale tak do tego nie podchodzę. Hibernuję się w takich momentach. Wstrzymuję wszelkie działania, nawet te prozaiczne, związane z ewentualnym zakupem ubrania, czy kosmetyku. Bo może to niepotrzebny wydatek?

Byłam dzisiaj u doktora Tomasza. Popatrzył na wyniki. Jeszcze raz mnie powygniatał na wszystkie możliwe strony. Od ostatniej soboty mam bóle, które omyłkowo wzięłam za te pochodzące od kręgosłupa, ale okazało się, że pierwsza faza była podobna, ale jednak to nie to. 

Wyszłam z gabinetu ze skierowaniem na USG jamy brzusznej, ze szczególnym uwzględnieniem trzustki oraz zaleceniem odwiedzenia ginekologa. Pierwszą część zamierzam zrealizować jutro. Drugą dopiero po zakończeniu tych naszych, babskich dni, które powinny przyjść lada moment.

Znowu niepewność, oczekiwanie i gdybanie. Spokój i cierpliwość - nad tym w sobie obecnie pracuję. Cała reszta jest w stanie hibernacji.