Wczoraj Mąż sprzedał mi informację, że podobno po czternastu dniach upału organizm się do niego przystosowuje. Tylko czy jest na sali ktoś, kto czeka na te czternaście dni żaru lejącego się z nieba?
Ratuję się jak mogę, jak potrafię i jak umiem. Moczenie stóp w misce z lodowatą wodą z dodatkiem soli do kąpieli, picie ogromnej ilości wody, ograniczenie spożycia kawy do jednej małej porannej filiżanki, unikanie czynności wymagających nadmiernego wysiłku fizycznego - to moje sposoby.
Od wczoraj boli mnie ząb - tym razem jedynka. Tylko jak dostać się do mojego dentysty? Jeden telefon wczoraj i nic. Rano pojechałam zrobić RTG i ze zdjęciem udałam się do gabinetu, ale lekarza jeszcze w nim nie było. Zostawiłam "fotkę" asystentce, która prosiła mnie o telefon po czternastej. Dzwoniłam. Dzisiaj nie ma szans na przyjęcie. Nawet z bólem. Kolejna próba (oczywiście telefoniczna) jutro w samo południe. Najgorsze, że stomatolog pracuje tylko do piątku, a potem nie będzie go przez dwa tygodnie. Pozostaje czekanie.
A propos tego ostatniego - ćwiczę się w owej czynności na mistrzynię. Uczę się cierpliwości i nawet nieźle mi idzie. Trudno - jadę na prochach przeciwbólowych, bo co mam niby robić? Sama sobie akurat w tej kwestii nic nie zmajstruję. I w takich momentach bezsilności i chwilowej bezradności dostaję głupawki i zaczynam żartować, śmiać się i przekomarzać. Śmiech rozładowuje napięcie i stres. Skutecznie.