Akurat dzisiaj minął termin oddania (i tak przedłużanych już) książek - "Dlaczego mężczyźni kochają zołzy" oraz "Dlaczego mężczyźni poślubiają zołzy". Nie przeczytałam żadnej z nich. Wczoraj, bardzo pobieżnie, przekartkowałam którąś. Trudno.
Jakoś przeżyję bez "fachowej" wiedzy czemu Mąż mnie kocha i czemu dokładnie pięć lat temu, świadomy praw i obowiązków, wynikających z założenia rodziny uroczyście oświadczył, że wstępuje w związek małżeński właśnie ze mną.
Czy jestem zołzą? Może tak, może nie. Zależy od spojrzenia, punktu odniesienia, podejścia i samej definicji. Nie wnikam, bo i po co?
Liczy się miłość, bliskość, ciepło, czułość, wsparcie i tysiąc innych czynników składowych. Plus moja chęć trzymania Męża za rękę podczas naszych spacerów oraz jego inwencja twórcza w komponowaniu bukietów dla mnie.
Prostota i minimalizm. W codziennym życiu i w miłości. Bez dorabiania zbędnych ideologii. Bez pompy, fajerwerków i kreowania iluzji.
Kocham. Czuję się kochana. Mnie to wystarczy.