Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 26 września 2013

1.331. Węglowodany

Ostatnie smutki poszły sobie w siną dal. Obudziłam się dzisiaj, a ich już nie było przy mnie. Czasem tak bywa, że kilka spraw nakłada się na siebie, a potem bardzo łatwo wpaść w dołek. Dobrze jednak znać sposób na siebie i podać sobie rękę. Albo o nią poprosić. Mąż zawsze chętny.

Powrót znad morza do domowej rzeczywistości, brak słońca, za to obfitość opadów i chłodu, kobiece dni i związany z nimi spadek jakichś tam hormonów odpowiedzialnych za dobry nastrój, psychoterapia Męża, wertowanie bezsensownych ogłoszeń o pracę, rozczarowanie niespełnionymi obietnicami innych, trzeci rok od straty Adasia zaledwie na trzy dni przed piątą rocznicą ślubu cywilnego - wystarczy, by na chwilę poczuć się gorzej.

Nie uciekam przed sobą. Zostaję, choć nieraz jestem wodzona na pokuszenie. Przyznaję się do swoich słabości, choć czasem chciałabym od nich uciec. Nie da się, wiem, znam, przerabiałam. Dlatego jestem, nie zapominając o tym, co mam, bo mam wiele. Pamiętam.

Zajadałam emocje. Jedna tabliczka czekolady z nadzieniem truskawkowym podarowana przez fajną blogową duszę ze stolicy. Krówkowa leży nietknięta. Dwa duże Prince Polo przywiezione jeszcze znad morza. Miętowo-czekoladowe pałeczki z Lidla. Kawałek sernika z galaretką. Rodzynki w czekoladzie. Tyle pamiętam. Biję się w piersi, ale czy żałuję?