Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 12 listopada 2013

1.385. Dawid Podsiadło - live

Ciężko jest zejść mi na ziemię, kiedy jeszcze całkiem niedawno bujałam w obłokach. Nawet teraz moje myśli, uczucia i emocje oscylują wokół tego, co działo się przed, w trakcie i po koncercie. Nie muszę zamykać oczu, by przywołać wspomnienia. Moje serce zrobiło wiele zdjęć tamtych chwil.

Zaraz po tym jak weszliśmy na salę (tę samą, na której kilka lat temu podziwialiśmy występ Me Myself And I) i zajęliśmy swoje miejsca (drugi rząd był genialnym pomysłem), Mąż do kogoś zadzwonił, mówiąc, że już jesteśmy. Potem spytał mnie czy mam swój telefon. Poprosił, żebym go wyjęła (zdążyłam bowiem już ustawić opcję "milczy"), bo za chwilę ktoś się do mnie odezwie i żebym odebrała to połączenie. 

Faktycznie, za moment wyświetlił mi się jakiś nowy numer, a kiedy wcisnęłam przycisk zielonej słuchawki, usłyszałam "dzień dobry", które wypowiedział nie kto inny, jak sam Dawid Podsiadło. Swoim ciepłym głosem, którego nie da się nie rozpoznać, życzył mi "miłego koncertu". Porozmawialiśmy sobie przez chwilkę, umawiając się na podpisanie płyty oraz wspólne zdjęcie po występie. Powiedziałam mu też gdzie siedzimy i jakie koszulki mamy na sobie.

Mąż zrobił mi niesamowitą niespodziankę. Jak się później okazało, o wiele wcześniej wszedł w jakieś tajemnicze telefoniczne konszachty z menedżerem Dawida, z którym wszystko ukartowali. Słowa nie pisnął i niczym się nie zdradził, a ja już przed koncertem dostałam coś, o czym nawet nigdy bym nie pomyślała. Piękne uczucie. Naprawdę.

Na koncercie Dawid z zespołem pokazał to, czego na płycie nie da się usłyszeć, ani tym bardziej zobaczyć. Kontakt z publicznością (gdyby nie śpiewał, mógłby z powodzeniem zostać komikiem), energia, żywiołowość, niesamowite możliwości wokalne i potężny głos, z którym potrafi zrobić chyba prawie wszystko.

W pewnym momencie z magicznej zawartości niebieskiego pudełka, do którego można było wrzucać prezenty, Dawid wyjął dwie paczki cukierków z witaminami, które dał publiczności. Wystarczyło też po jednym dla mnie oraz dla Męża (kolejny plus naszych miejsc w pobliżu sceny).

Pojawiły się wszystkie utwory z płyty plus bonusowe numery - 'Eyes On Me' z ulubionej gry wokalisty, czyli Final Fantasy VIII, z której zaczerpnął również tytuł płyty 'Comfort and Happiness'. Był także nowy kawałek - "Powiedz mi, że nie chcesz", który będzie można znaleźć na wzbogaconej o DVD z trasy specjalnej edycji krążka. Chyba nie muszę pisać, że jeszcze przed koncertem złożyłam zamówienie w sklepie internetowym na to wydawnictwo.

Odpłynęłam przy 'Eyes On Me', kompletnie zapomniałam o robieniu zdjęć. Dosłownie wbiło mnie w fotel, na którym siedziałam. Podobne emocje przeżyłam przy moim ukochanym 'And I' oraz 'Bridge', a także przy "Powiedz mi, że nie chcesz". Tego nie da się ani opowiedzieć, ani opisać. Wystarczy czuć. Flow - całkowity.

Prosta i  oszczędna scenografia świetnie współgrała z fantastycznym oświetleniem (ogromne brawa i ukłon dla pana od tych spraw). Sam koncert skończył się po niecałych dwóch godzinach, które nawet nie wiem kiedy zleciały.

Publiczność była bardzo zróżnicowana wiekowo - od dzieci, które przyszły pod opieką rodziców, poprzez piszczące nastolatki, ale było także sporo ludzi w średnim, a nawet emerytalnym wieku. Przyznam, że im więcej "starszyzny" widziałam, tym bardziej mnie taki obrót sprawy cieszył, gdyż dowodzi on jednego - że dobra muzyka trafia do odbiorców w wieku do od lat pięciu do siedemdziesięciu (tak na oko oczywiście).

Muzykę przeżywam i odbieram na swój sposób - w środku, w ciszy, z uśmiechem na twarzy i błogim ciepłem rozlewającym się wokół serca. Mąż wręcz przeciwnie - krzyczy, śpiewa na cały głos, tańczy i skacze. Nawet w tej kwestii się uzupełniamy. Każde z nas jest inne i inaczej reaguje na koncercie. Co dziwne - w codziennym życiu role diametralnie się odwracają. To ja jestem otwartą i bezpośrednią gadułą, podczas gdy Dyrektor Wykonawczy mówi niewiele i trzyma się raczej na uboczu, bardziej obserwując rzeczywistość, niż w niej uczestnicząc. Na koncertach wychodzi z niego prawdziwy zwierz, a ja zamieniam się wtedy w cichutką myszkę.

Po występie poszliśmy się ujawnić i podziękować osobiście menedżerowi Dawida, który później zrobił nam jeszcze wspólne zdjęcie z wokalistą. Czekaliśmy spokojnie na swoją kolej w sali, na której technicy uwijali się jak mrówki, chowając sprzęt. Skorzystałam z okazji, że prawie wszystkie nastolatki piszczały na holu, gdzie Dawid rozdawał autografy, a na scenie wciąż byli muzycy z jego zespołu. Poszłam po ich podpisy na płycie (czasem mam wrażenie, że mogą czuć się niedocenieni, iż cała uwaga fanów koncentruje się na wokaliście, który bez zespołu przecież sam nic by nie zdziałał), a skończyło się na na rozmowie z jednym z gitarzystów (Olek Świerkot) na temat mojej koszulki i wspomnień z koncertu, na którym był i on, a także jeden z techników. Fajnie.

W końcu tabun szalejących dziewczyn poszedł sobie do domu, więc mogłam podsunąć płytę oraz bilet do podpisu. Dawid spojrzał na mnie i na moją koszulkę, po czym upewnił się - "dla Karioki, prawda?" Zaskoczył mnie tym bardzo. Musiał zapamiętać imię już wtedy, gdy zadzwonił przed koncertem. Poprosiłam też o imienną dedykację dla Dyrektora Wykonawczego na bilecie.

Menedżer Dawida zrobił mnie i Mężowi zdjęcie ze swoim podopiecznym, którego chwilę potem spytałam, czy mogę go uściskać. "Jasne" - usłyszałam. Podczas tej magicznej chwili podziękowałam mu na ucho za chwilę rozmowy telefonicznej, a chwilę potem wyciągnęłam z torebki to, co wspólnie z Głosem Rozsądku przygotowaliśmy w prezencie, a czego nie chcieliśmy wrzucać do niebieskiego pudełka. Nasze małżeńskie podziękowanie. Niewielki rulonik przewiązany tasiemką Dawid wsadził do kieszeni dżinsów, obiecując nam, że otworzy i przeczyta później.

Zmęczony, ale uśmiechnięty, z uroczymi dołeczkami w policzkach, ciepły, bardzo kontaktowy i normalny, bez jakiegokolwiek zadęcia, czy artystycznej  maniery - takim go odebrałam i zapamiętałam, machając na pożegnanie.

W nocy nie mogłam usnąć. Wiedziałam, że tak będzie. Nadmiar wrażeń i emocji zawsze tak na mnie działa. A potem śnił mi się Dawid i to, że długo spacerowaliśmy i rozmawialiśmy. We śnie powiedziałam mu to, czego nie mogłam zrobić na jawie, bo tak naprawdę dłuższa i osobista rozmowa z tym człowiekiem jest tym, co interesuje mnie najbardziej.

Autograf z imienną dedykacją jest miłym prezentem. Zdjęcie również. W mojej pamięci i tak najbardziej utkwił mi tamten telefon przed koncertem oraz przytulenie już po. Coś, co jest całkowicie niematerialne, ulotne, ale jakże wyjątkowe, niepowtarzalne i piękne. Jestem chyba kolekcjonerką emocjonalnych chwil, które przedkładam nad jakiekolwiek rzeczy.

Staraliśmy się robić zdjęcia - Mąż swoją, a ja swoją komórką. Wzięłam również aparat, ale nie ma się co oszukiwać - fotki wyszły średnio (łagodnie rzecz określając). Nie to jest jednak ważne. Najważniejsze są te ujęcia, które zapamiętało serce. I wspomnienia, których nikt mi nie odbierze. One są naprawdę bezcenne.

Dyrektor Wykonawczy nagrał także kilka krótkich filmików (na niektórych słychać nawet jego krzyki, a drgający obraz jest tylko dowodem na dużą aktywność ruchową Męża). Zainteresowanych obejrzeniem zaledwie namiastki tego, o czym pisałam powyżej, odsyłam tutaj.