Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 25 listopada 2013

1.401. Kobieta o kobiecości

Jestem kobietą. Niezaprzeczalnie. Wyglądam jak kobieta. Czuję się kobietą. W całej tego słowa rozciągłości. Dobrze mi z moją kobiecością. Ani jej nie maskuję, ani przed nią nie uciekam, ani jej istnieniu nie zaprzeczam. Staram się ją podkreślać, ale tak, by nie przekroczyć pewnych granic i nie dopuścić do jej karykatury.

Sobota, gdzieś tam w mojej podświadomości, upłynęła mi jednak na rozmyślaniu o stereotypach, kobietach, damskich problemach w stylu "bo ja nie mam co na siebie włożyć" i tak dalej. Trzy sytuacje, mające miejsce tamtego dnia, spowodowały natłok różnych myśli, którymi chcę się tutaj podzielić.

Najpierw scenki z drogeryjnej sieciówki, do której weszłam po wspominany już fluid matujący. Od nastolatek po niewiasty naprawdę dojrzałe - tak przedstawiał się obrazek w środku. Chcąc nie chcąc, musiałam się przez ten niezły tłumek przebić, żeby wziąć jedną konkretną tubkę z półki i udać się z nią do kasy.

Czułam się tam obco. Jakbym była ufoludkiem. Począwszy od ubrania, poprzez makijaż, a na słowach skończywszy. Kobieta, a jednak odmieniec. Twarze malowanych lalek, wydęte usta i to pożądanie w oczach, które sprawiało, że ludzie wokół nie istnieli. Liczyła się jedynie zawartość regałów. Nie moja bajka. Wzięłam fluid, zapłaciłam i wyszłam.

Potem weszłam do sklepu z różnego rodzaju dodatkami biżuteryjnymi. Potrzebuję bowiem najzwyklejszej klamry do włosów (ale z możliwie najszerszym zapinaniem), gdyż przez to (a może dzięki temu), że mam ich naprawdę w nadmiarze, frotki i gumki nie zdają egzaminu, bo pod ciężarem końskiego ogona zsuwają się w okolice karku.

Ekspedientka z gatunku młodych, wytapetowanych do granic możliwości i znudzonych, że przychodzi jakaś baba (czyli ja) i zawraca jej głowę w samo południe. Przyłapałam ją na dość obcesowym zlustrowaniu mnie od góry do dołu. Zaproponowała mi trzy klamry - czarną, ciemnobrązową i stalową. Jak kulą w płot, bo to, co szare, bure i ponure zupełnie nie współgra ani z moim charakterem, ani wyglądem, ani samopoczuciem. Pomyślałam sobie zatem, że to nie jest jedyne miejsce, gdzie mogę kupić to, czego szukam i wyszłam.

Wieczorem zadzwoniła do mnie R. z pytaniem co robię w niedzielne popołudnie i czy przypadkiem nie wybrałabym się z nią na operetkę - za darmo. Jako że za chwilę w Trójce miała być godzinna audycja poświęcona historii pewnej płyty, obiecałam oddzwonić i dać odpowiedź później.

Otworzyłam szafę, choć tak naprawdę wcale nie musiałam tego robić, bo dobrze pamiętam jej zawartość. Wiedziałam, że nie ma tam nic, co mogłabym na siebie założyć. I wcale nie przesadzam. Sprawa wygląda tak, że poza czerwoną sukienką ze ślubu cywilnego, nie mam żadnej innej. W dżinsach, czy spódnicy dżinsowej albo sztruksowej i swetrze też nie wypada pojawić się w takim miejscu, do jakiego zostałam zaproszona. No i buty - ta sama sytuacja. O torebce tym bardziej nie wspomnę, bo ona tylko była kropką nad "i".

Po wysłuchanej audycji oddzwoniłam do R. i - zgodnie z prawdą - podziękowałam jej za to, że pomyślała o mnie, ale nie pójdę z nią z tej prostej przyczyny, iż autentycznie (nie krygując się) nie mam co na siebie włożyć.

Wszystkie trzy opisane przeze mnie sytuacje spowodowały chwilowe zaplątanie i zagubienie się we własnej kobiecości. Czym ona jest, jaka jest, jak się z nią czuję, jak bardzo odstaję od stereotypu i czy mam potrzebę równania do innych? Sporo pytań, a odpowiedzi wciąż takie same.

Bez makijażu, czy w pełnej jego krasie. Z długimi, czy krótkimi włosami. Na obcasach, czy w sportowym obuwiu. W wizytowej sukience, czy w swetrze i dżinsach. Z kopertówką w dłoni, czy z torbą przewieszoną przez ramię. Zawsze byłam, zawsze jestem i mam nadzieję zawsze być kobietą. Ciuchy, buty, czy dodatki ani mi jej nie dodadzą, ani nie zabiorą.

Kobiecość (podobnie jak seks) rodzi się w mózgu. Przynajmniej w moim.