Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 28 listopada 2013

1.405. Na tronie

Nawet z pozoru z najgłupszego programu można się czegoś ciekawego (i nowego) dowiedzieć i wynieść coś dla siebie. Tyle, że owa wiedza bardziej mnie przeraża sprawiając, że włosy dęba mi stają na głowie.

Otóż zobaczyłam bowiem jak wyglądają obowiązki współczesnego nastolatka. "Dziecko ma się uczyć" - mówiły ich mamy. Słuszne i chwalebne. Jak najbardziej. Ale...

Wynoszenie śmieci, sprzątanie pokoju, wychodzenie z psem, przygotowywanie posiłków, zmywanie naczyń i wiele, wiele innych związanych z pomocą w domu nie wchodzi w rachubę. "Bo dziecko się zmęczy", "bo ma jeszcze czas, żeby się tego nauczyć".

Na dyskoteki, czy imprezy do białego rana, picie, palenie, narkotyki i seks owe "dzieci" mają siłę i już tego wszystkiego zapewne zasmakowały. Ale to temat tabu - tym tamte matki się nie chwalą, bo i za bardzo nie ma czym.

Tak sobie myślę, że największą krzywdę wyrządzają swoim dzieciom właśnie rodzice. Tym, że traktują potomstwo jak królewiczów i królewny. Tym, że sami stają się służącymi, spełniającymi każdą zachciankę swojego syna, czy córki. A ci ostatni oczywiście że będą tę słabość wykorzystywać, posuwając się do kłamstw, manipulacji, czy szantażu.

Z ogromnym niedowierzaniem patrzyłam na szesnastolatkę, która tonem nieznoszącym sprzeciwu mówiła do matki: "musisz mi dawać pieniądze, bo to twój obowiązek". Pieniądze, czyli konkretnie tysiąc złotych miesięcznie. Potrzebne na nowe ciuchy, buty i kosmetyki, choć szafa i półka w łazience są pełne.

Ostatnio rozmawialiśmy z Mężem na temat naszego dzieciństwa i obowiązków, jakie nakładali na nas rodzice. Dyrektor Wykonawczy będąc nastolatkiem co sobotę musiał posprzątać cały dom, czyli cztery pokoje, kuchnię, łazienkę i korytarz - poodkurzać, pościerać kurze, umyć podłogę, umywalkę, toaletę i wannę. Do tego dochodziło jeszcze oporządzenie kóz. Nikt mu za to nie płacił i nie dawał żadnego kieszonkowego. Za dobre oceny w szkole też nic nie dostawał.

W porównaniu do Głosu Rozsądku, ja miałam życie jak w Madrycie. Wynoszenie śmieci, codzienne zakupy, cotygodniowe odkurzanie całego mieszkania, zmywanie naczyń, ręczne pranie swoich ubrań (bo automatycznej pralki do tej pory rodzice nie posiadają, a stara Frania używana była jedynie do prania pościeli i ręczników), sprzątanie w klatce kanarka - tak wyglądały moje obowiązki. Poza tym, niejako "w nagrodę" za zrobienie tego, co wymieniłam, mogłam raz na tydzień zapakować do siatki uprzednio dokładnie przez siebie umyte butelki po mleku, śmietanie oraz piwie i zanieść je przez pół osiedla do skupu. Otrzymane w ten sposób pieniądze wolno mi było przeznaczyć na swoje potrzeby. O tym co to jest kieszonkowe nie miałam zielonego pojęcia.

Mam świadomość, że czasy się zmieniają. Jednak trudno mi zrozumieć roszczeniową postawę współczesnych nastolatków. Chociaż w sumie to nie jest do końca ich wina. Brak jakichkolwiek wymagań (poza nauką) w stosunku do własnego dziecka i sadzanie go na królewskim tronie niekoniecznie okazuje się być najlepszym rozwiązaniem.