Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

niedziela, 15 grudnia 2013

1.424. Adwentowo

Oczekiwanie na te najważniejsze i szczególne narodziny w tym roku mija nam wyjątkowo spokojnie. Wczoraj zaczęłam sobie przypominać kiedy po raz ostatni siedliśmy do wigilijnej kolacji razem z moimi rodzicami. Wyszło na to, że w 2008., prawie trzy miesiące po naszym ślubie cywilnym. To już pięć lat.

Kilka dni temu matka powiedziała nam: "nie robię żadnych świąt" i jak zwykle miała łzy w oczach. Nie zrobi nie dlatego, że nie chce, ale dlatego, że ojciec tego sobie nie życzy - używając formy ugrzecznionej, bo rzucać jego dosłownymi przekleństwami tu nie zamierzam.

Nie zdziwiłam się ja, nie zdziwił się Mąż. Rok temu, po raz pierwszy od czasu jak mieszkamy u rodziców (celowo napisałam "u", a nie "z", bo taki jest stan faktyczny) tylko we dwoje usiedliśmy przy naszym mikroskopijnym stoliku, na którym zmieściły się nasze dwa nakrycia. Niczego innego nie spodziewaliśmy się i w tym roku.

Porozumieliśmy się z matką we wszystkich kwestiach związanych z organizacją świąt. Ona upiecze nam schab (robi to najlepiej na świecie), a my jej kupimy wszystkie składniki potrzebne do sałatki jarzynowej, które potem Dyrektor Wykonawczy cierpliwie i dokładnie pokroi, dzieląc je na dwie porcje. Matka nie dodaje cebuli oraz jajek, które my bardzo lubimy, a także używa innych przypraw.

Wymieniliśmy się upominkami pod choinkę, której przecież nie będzie. Od nas zestaw kosmetyków, dla nas po banknocie pięćdziesięciozłotowym z dołączonymi słowami rodzicielki: "kupcie sobie co chcecie, bo ja nie wiem co wam potrzeba".

Doceniam (i to bardzo) nawet takie gesty ze strony matki, gdyż robi to wszystko za plecami ojca, nerwowo oglądając się, czy przypadkiem on nie patrzy, nie słyszy, nie domyśla się. Czuję, że gdyby nie on, te i każde inne święta wyglądałyby zupełnie inaczej, gdyż relacje pomiędzy nami a matką ułożyły się na tyle normalnie, na ile jest to możliwe w tej nienormalnej sytuacji.

Razem z Mężem jesteśmy spokojni. Powoli, lecz systematycznie planujemy wszelkie przygotowania. Nam naprawdę niewiele potrzeba do szczęścia. Jedna półka w lodówce i ograniczony blat stolika pomieszczą tylko to, co niezbędne. Dla nas w zupełności wystarczy.

Żadni goście do nas nie przyjdą, my też się nigdzie nie wybieramy. Pokój malutki, więc sprzątania nie jest dużo - odkurzanie, starcie kurzy, upranie firanek i zasłonek. Miejsca na postawienie choinki brakuje. Prezentów sobie nie kupujemy. O jedzeniu już wspomniałam.

Najważniejszy w tym wszystkim jest przecież i tak On oraz fakt Jego narodzin. Plus miłość, a jej obecność czujemy każdego dnia.