Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

czwartek, 27 lutego 2014

1.525. Niewiele

Pamiętam jak na jednym ze szkoleń dla wolontariuszy, w którym uczestniczyłam, koordynator podał przykład pewnej pensjonariuszki domu pomocy społecznej, mającej problemy z poruszaniem się, która marzyła o kimś, kto przyjdzie do niej chociaż raz na dwa tygodnie i pójdzie z nią na spacer dookoła budynku.

Dla zdrowego, sprawnego człowieka takie marzenie starszej pani może być z pewnością dziwne, a kto wie czy nawet nie niedorzeczne. Ale takie są niestety realia. Personel wielu podobnych placówek w kwestii swoich podopiecznych dba o porządek w ich pokojach, czystość ich ubrań, higienę osobistą, regularność posiłków, przyjmowanie leków oraz zabiegi rehabilitacyjne i kontrolne wizyty u lekarzy.

Kilka tygodni temu, kiedy pełna werwy, zapału i dobrych chęci szłam do jednego z takich domów, już przed wejściem zauważyłam kilka starszych osób. Część na wózkach inwalidzkich, część o kulach lub laskach. Łączyło ich jedno - ten sam wyraz twarzy. Zrezygnowanie, zniechęcenie, apatia, smutek - tyle wyczytałam w ich oczach.

Sama zderzyłam się z murem niechęci pracownika działu socjalnego. Do dzisiaj nie doczekałam się na obiecany telefon od jego kierowniczki. Tylko dlatego, że nie jestem fizjoterapeutką, bo takie pytanie padło na wstępie, zaraz po tym jak oznajmiłam po co przyszłam. Nie omieszkałam poinformować o całym zdarzeniu swojego koordynatora, który podziękował mi za powiadomienie go o tym, jak zostałam potraktowana i obiecał sprawę wyjaśnić.

Potrzeby ciała zdają się przeważać szalę. Ważne, by ta spod dwójki i ten spod dziesiątki byli umyci, przebrani, mieli założony pampers, zjedli, wypili, połknęli leki i żeby pielęgniarz lub fizjoterapeuta zajął się nimi od strony ruchowej. Personel domu pomocy społecznej, w którym miałam swój falstart nie ma czasu zajmować się bzdurami, czyli dbaniem o psychikę pensjonariuszy. Po co "dziadkom" i "babciom" (bo tak ich nazywają) spacer? Po co czytać im książki, czy gazety? Po co usiąść i posłuchać co mają do powiedzenia? Lepiej włączyć im telewizor albo zamknąć w pokojach. Szkoda czasu na jakieś fanaberie.

Jest mi przykro. Nawet bardzo. To, co kilka tygodni temu wyczytałam w oczach tamtych pensjonariuszy przed wejściem, poczułam kilka chwil później od środka. Empatycznie. Już domyślam się co kryło się za tamtym zrezygnowaniem, zniechęceniem, apatią i smutkiem.

Poznałam dziś swoją nową podopieczną, która mieszka w innym domu pomocy społecznej. Na własnej skórze doświadczyłam jej radości, szczęścia i "wniebowzięcia", jak to sama nazwała. A nie zrobiłam absolutnie nic, poza tym, że przyszłam, usiadłam na krześle i zaczęłam uważnie słuchać, co miała do powiedzenia. Na propozycję wyjścia ze mną na spacer przy najbliższej nadarzającej się okazji, zareagowała tak entuzjastycznie, że aż oczy się jej zaświeciły.

Dla mnie to niewiele - zaledwie dwie godziny spędzonego z nią czasu. Dla niej - z pewnością o wiele więcej. "Pan Bóg nade mną czuwa, że mi panią zesłał" - usłyszałam na odchodne.