Jak w niedzielę nawet (prze)jedzeniowo nie odczułam świąt, tak w poniedziałek daliśmy z Mężem równo do wiwatu. Dogadzaliśmy sobie, że hej. Rezultaty widać na wadze, ale dziwnym trafem tylko u Dyrektora Wykonawczego - z 82 kg wskazówka skoczyła do 85. U mnie za to bez zmian - 70 kg - nieważne ile zjem.
Zapasy jako takie skonsumujemy do ostatniego okruszka jeszcze dzisiaj, no może najpóźniej jutro. W związku z powyższym tradycyjne poświąteczne przykazanie "jedz, bo się zmarnuje" zupełnie nas nie dotyczy.
Wreszcie usiedliśmy i co prawda w ratach, ale jednak obejrzeliśmy Cyrulika syberyjskiego. Tak sobie potem pomyślałam czy te wszystkie rosyjskie historie miłosne muszą być tragiczne, smutne i nieodwracalne? A może to samo życie, tylko realia i czasy inne?
Podążając tropem oglądaczy filmowych skusiliśmy się jeszcze na Włoski dla początkujących. Chciałam dać mu szansę i udało się - mimo podejmowanych prób rezygnacji ze strony Męża. Dość specyficzny obraz, ale fajnie pokazuje zagubienie, nieśmiałość i nieporadność dorosłych i straszliwie samotnych ludzi.
Potem, niesiona na fali tego, co zobaczyłam (a jednocześnie odpowiadając na pytanie Głosu Rozsądku o to czy takie osoby naprawdę istnieją), wróciłam w swoich myślach i rozmowie z Dyrektorem Wykonawczym do czasów kiedy dawałam ogłoszenia do lokalnych gazet w poszukiwaniu swojej drugiej połówki.
Na koniec coś do poczytania, czyli Magia filmowych emocji - słów kilka o terapeutycznych funkcjach filmów.