Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

sobota, 7 czerwca 2014

1.663. Odrzucenie

Przyznam, że wiele historii, które opowiadają mi ludzie brzmi tak niewiarygodnie, iż gdyby nie fakt, że ufam swoim rozmówcom, mogłabym pomyśleć, że są wyssane z palca.

Życie ponoć pisze najlepsze scenariusze. "Najlepsze" jednakże nie zawsze muszą oznaczać "najłatwiejsze" i "najpiękniejsze". Czasem wręcz przeciwnie.

Niejednokrotnie podkreślałam, że jeśli chodzi o zachowanie drugiego człowieka raczej niewiele jest mnie w stanie zdziwić. Przerazić, zszokować, zastanowić, zasmucić owszem, ale nie zdziwić.

Mam ogromny dystans do tego, co słyszę. Nie dlatego, że jestem nieczuła i niewzruszona. O nie. Powód jest bardzo prosty - uodporniłam się, zdystansowałam emocjonalnie, bo sama w sobie i ze sobą wiele rzeczy przepracowałam i dzięki temu wyraźniej i szybciej wyłapuję pewne kwestie u innych. Kto mnie zna, ten wie co mam na myśli i o co mi chodzi.

Wczoraj przez bite sześć godzin do moich uszu docierały takie informacje, że gdyby nie ów dystans, o którym wspomniałam, pewnie nie udźwignęłabym tego ciężaru albo nie mogłabym przestać o nim myśleć. Na całe szczęście moja rozmówczyni trafiła już w fachowe ręce i jest szansa, że uporządkuje bałagan i zapanuje nad chaosem, w jakim była i którego skutki odczuwa obecnie.

A co u mnie? Odbyłam dwa osobiste spotkania z Czarodziejem, przede mną kolejne i zapewne nie ostatnie. Proces myślowy się zapętla, sama się diagnozuję, ułatwiam pracę drugiej stronie, bo wielu rzeczy jestem świadoma - co, kiedy, dlaczego, z czego wynika i czym skutkuje. Wydaje się też, że odnalazłam słowo kluczowe, czyli odrzucenie. Aż się boję myśleć jaka będę do przodu po tym, co mnie czeka, czyli po "hazia bazia", bo tak na własny użytek nazwałam metodę pracy, jaką zastosuje do mnie Czarodziej. Ale najpierw musimy trochę podrążyć i pogrzebać w przeszłości. Wszystko po to, bym ani sobie, ani moim przyszłym podopiecznym w hospicjum nie wyrządziła krzywdy.

Pani Em nie dawała za wygraną, a że ja twardo nie odbierałam telefonu zadzwoniła do koordynatora, a on do mnie. Opowiedziałam jak to starsza pani nie daje mi odetchnąć i zawraca głowę byle czym o każdej porze. Mądry człowiek nie dość, że mnie wsparł, to jeszcze obiecał oddzwonić do mojej podopiecznej i poinformować ją, że jestem zajęta, nie mam czasu i przyjdę do niej tak, jak się umawiałyśmy. I od tamtej pory mam spokój. Pani Em przestała do mnie wydzwaniać. Jeszcze tylko będę musiała z nią porozmawiać w cztery oczy i po raz kolejny głośno, wyraźnie i dobitnie wyartykułować gdzie kończą się moje granice. Jeśli je przyjmie, w porządku. Jeśli nie, będzie musiała poszukać sobie innego wolontariusza, a z tym może być problem, bo koordynator świadomy problemu niekoniecznie może chcieć "uszczęśliwiać" kolejną potencjalną ofiarę posyłając ją do na pozór niewinnie wyglądającej staruszki.

Długo czekałam, jeszcze dłużej rozważałam, ale wreszcie mogłam zamówić tytuły, które mnie interesują. Z powodu braku okularów i problemów z ostrością widzenia nie mogłam czytać książek i gazet, ale teraz szybko się to zmieni. Znowu przywitałam się z paczkomatem i tym razem cała operacja odbioru zajęła mi dwadzieścia jeden sekund, więc idę na rekord jak stwierdził Mąż.