Najczęściej proszę o coś dla innych. Tak jest mi łatwiej. Rzadko chcę coś dla siebie. Jeśli już, przeważnie chodzi o siłę. Wiem, że jak będę silna, dam radę.
Dziękuję za wszystko. Za wiatr, słońce, śpiew ptaków. Za piękno przyrody, które mogę zamknąć w kadrze. Za to, że zdążyłam na autobus. Za każdą drobnostkę i oczywistość.
Siedzę w galerii handlowej i czekam na Męża. Dookoła chodzą ludzie, gra muzyka. A na mnie spływa fala szczęśliwości. Bez jakiegokolwiek szczególnego powodu. Tak po prostu.
Podziwiam piękne storczyki w supermarkecie. Patrzę na bazylię w doniczce. Wzdycham i odchodzę od stoiska. Może kiedyś będzie mnie na nie stać. Za kilka godzin dostaję podobne od naszej pani wynajmującej.
Dług na poczet połowy kaucji za kawalerkę, który zaciągnęliśmy pół roku temu u znajomego proboszcza bardzo nam ciąży. Głos Rozsądku dzwoni do księdza z informacją, że pamiętamy i że zwrócimy pieniądze jak tylko pójdę do pracy. Z drugiej strony słuchawki słyszy głos: "zapomnijcie o nim".
Sąsiadka z góry zaprasza nas do siebie. Pyta czy lubimy pizzę. Już nawet nie pamiętam kiedy ostatnio ją jedliśmy. Idziemy w odwiedziny i spędzamy tam trzy godziny wypełnione śmiechem, ale i bardzo poważnymi rozmowami o życiu i śmierci.
Razem z Czarodziejem szukamy źródłowego programu, który trzeba odinstalować, żeby wgrały się kolejne, które system jeden po drugim wyrzucał podczas dwóch ostatnich sesji. Chyba wpadliśmy na właściwy trop. Za kilka dni zobaczymy czy to jest to.
Idę kupić książkę, która jest mi potrzebna, żeby zapoznać się z aspektami pracy z ludźmi chorymi na raka. Wymieniam tytuł, pani wyjmuje lekturę z regału, podaje mi ją. Kładę na kontuarze pieniądze, by za nią zapłacić. I słyszę wtedy słowa tej samej kobiety: "niech ją pani sobie weźmie".
Znaki.
Ludzie.
Wiara.