Ponieważ mój mózg pracuje sobie w tle, a ja z doświadczenia wiem, że w takich chwilach lepiej mu nie przeszkadzać, o niczym poważnym dziś nie napiszę. Za to z chęcią wspomnę o tym, co sprawiło mi poniedziałkową radość, a nawet radości.
Zniknięcie zawartości tortownicy, czyli rozdysponowanie śmietanowca w taki sposób, byśmy z Dyrektorem Wykonawczym zbytnio nie przytyli, a ci, których lubimy, ucieszyli swoje podniebienia przez nas zrobionym deserem.
Spotkanie i rozmowa z kimś, komu ufam i kto jest dla mnie ogromnym autorytetem.
Talerz obłędnej zupy grochowej z makaronem (oczywiście z odkrytej niedawno jadłodajni), który z trzęsącymi się uszami pochłonęliśmy z Mężem po połowie.
Dwa kubki kawy wypite już w samotności, lecz z przyjemnością.
Samodzielne wybranie sześciu rumianych i pachnących jabłek w zaprzyjaźnionym warzywniaku.
Podarowanie znacznie większego metrażowo lokum Eschynantusowi, czyli przesadzenie go do sporej i cudnie pomarańczowej doniczki.
Codzienna porcja docenienia oraz wdzięczności za to, co mam.