Dzięki naszej sąsiadce nie tylko zaliczyliśmy nasz pierwszy małżeński raz z kośćmi, ale również jak najbardziej legalnie wynieśliśmy od niej z mieszkania dwie łyżeczki zielonej kawy, którą za radą właścicielki zaparzyliśmy dopiero wtedy, kiedy wiedzieliśmy, że z domu już na pewno nie wyjdziemy.
Zielona kawa wygląda dziwnie - co widać przed i po jej zaparzeniu (od pięciu do dziesięciu minut pod przykryciem). Pachnie i smakuje słomą. Odrobinę podobna jest do zielonej herbaty.
Mąż się krzywił, ale dał radę. Mnie poza obrzydliwą kredą, którą musiałam kiedyś wypić jako kontrast przed prześwietleniem, chyba nic nie jest w stanie ruszyć. Nawet piołun polubiłam, a co dopiero zieloną kawę.