Mąż, sąsiadka i Czarodziej. Trzy różne osoby, które są dla mnie największym wsparciem. I choć praktycznie używają innych słów, wyrażają nimi ten sam sens.
"Pamiętaj proszę, że ZAWSZE cokolwiek robisz w danym momencie, robisz to najlepiej jak potrafisz - mimo, że dosłownie za chwilę możesz pomyśleć, że mogłabyś to zrobić inaczej".
"Rób tak, żeby Tobie i Twojemu mężowi było dobrze, a resztę świata pozostaw na tę chwilę z boku - jeśli w jakikolwiek sposób ten świat zakłóca Twoją równowagę. Rób to, co daje Ci radość i wspiera Cię, a uciekaj od tego, co powoduje dyskomfort".
Dwa maile od mojego guru z trzema zaledwie zdaniami. Wystarczyły, by wrócił spokój, którego mi zabrakło i za którym zatęskniłam.
Dzisiaj moje myśli odwrócił pukający do naszych drzwi sąsiad z dołu, któremu kapało z sufitu w łazience oraz wezwani przez Męża hydraulicy, którzy po telefonicznej konsultacji z właścicielką kawalerki musieli rozkuć zabudowaną płytkami, styropianem oraz cegłami (!) wannę oraz przetkać znajdujący się pod nią odpływ. Chcąc nie chcąc, zostaliśmy niejako zmuszeni do posprzątania powstałego przy tym bałaganu, a było tego trochę.
W międzyczasie i ja posprzątałam w swojej głowie, w swoim sercu i w swoich kontaktach z innymi ludźmi - czyli tą resztą świata, zakłócającą moją równowagę i powodującą dyskomfort (jak to zgrabnie ujął Czarodziej w powyżej zacytowanych przeze mnie słowach).
Nie muszę być dostępna dla każdego przez całą dobę przez siedem dni w tygodniu. Nie muszę odpowiadać na otrzymywane SMS-y. Nie muszę odbierać dzwoniącego telefonu. Nie muszę mieć przy sobie komórki. Nie muszę odpisywać na maile. Nie muszę mieć ochoty na spotkania. Nie muszę słuchać i czytać historii, które mnie męczą oraz ludzi, którzy mnie nimi raczą.
A jeśli ktoś JESZCZE tego nie rozumie, ma problem. Ale to JEGO problem, nie mój.