Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

sobota, 20 września 2014

1.836. Pełna zgodność

Z moim piciem (wody - żeby nie było niedomówień) jest coraz gorzej. Z samopoczuciem również. Po tym, jak się czułam dzisiaj zdecydowałam, że nie będę jednak czekać na powrót doktora Tomasza z urlopu. Po niedzieli pójdę do kogoś innego w tamtej przychodni - byłoby dobrze, gdybym dostała skierowanie na badania krwi, które coś by wykluczyły lub potwierdziły.

Mam podejrzenia, że może chodzić o wahania poziomu cukru we krwi. Glukometr posiadam - owszem, ale co z tego skoro nie mam do niego pasków? Póki co stoi więc bezużyteczny. Wujka Google już nie zamęczam, bo znowu wynajdę sobie milion pięćset wyimaginowanych chorób, a po co mam się sama stresować?

Byłam dzisiaj na kilkugodzinnej konferencji, na której ledwo wysiedziałam. W sali klimatyzacja, więc temperatura odpowiednia (nie za zimno i nie za gorąco) pomimo sporej frekwencji. A ja piłam jak smok. Szumiało i kręciło mi się w głowie, byłam słaba i senna, nie miałam siły. Na przerwie poczęstowałam się kilkoma malutkimi kanapkami i zrobiłam sobie bardzo słodką kawę. Pomogło na tyle, że jakoś dotrwałam do końca spotkania.

Powiedzenie, że "mniej znaczy więcej" idealnie sprawdziło się w przypadku prelegentów. Dwadzieścia minut na każdą prezentację to stanowczo za mało, by omówić dany temat. No ale przecież lepiej wcisnąć dziesięcioro mówców, by zaledwie "liznęli" problem. Byłam, słuchałam, ale niczego się nie dowiedziałam i nic ciekawego (czyli żadnej wiedzy) stamtąd nie wyniosłam. Szkoda wielka.

Mimo wszystko cieszę się, że poszłam. Z jednej prostej przyczyny - poznałam tam panią, od której dowiedziałam się o innej (kilkudniowej) konferencji na temat wolontariatu hospicyjnego. Tyle, że w innym mieście. Plus jest taki, iż noclegi oraz wyżywienie są darmowe i gwarantowane przez organizatora. Musiałabym zapłacić sobie tylko za przejazd w obie strony - maksymalnie pięćdziesiąt złotych (bilety PKP).

Od tamtej kobiety dostałam szczegółowy program i przyznam, że to jest dokładnie to, czego szukałam od dawna. Tanatopedagogika, towarzyszenie u kresu życia, komunikacja, okres żałoby i osierocenia, etyka, potrzeby i oczekiwania chorego, perinatalna opieka hospicyjna, wsparcie w terminalnej fazie choroby nowotworowej, empatia, stres, wypalenie - to tylko niektóre z poruszanych tam zagadnień.

No i teraz siedzę i myślę co robić. Mąż mówi: "jedź". Sąsiadka mówi: "jedź". Mój wewnętrzny głos podpowiada mi dokładnie to samo. Pełna zgodność.