Noc była okropna. Od drugiej do czwartej nie spałam. Piłam wodę, kładłam się do łóżka i znowu wstawałam, piłam wodę, kładłam się do łóżka. Nie czekam na doktora Tomasza (jeszcze ponad tydzień do jego powrotu z urlopu). Jadę dzisiaj do innej lekarki przyjmującej w tej samej przychodni. Niech coś się wreszcie ruszy, bo zupełnie nie wiem co mam robić.
Pod wielkim znakiem zapytania stanął wyjazd na konferencję dla wolontariuszy i o ile do tego czasu się lepiej nie poczuję, nie zaryzykuję trzydniowej nieobecności. Jeśli trudnością jest dla mnie przejście kilkudziesięciu metrów, a zwykłe siedzenie na sofie powoduje, że śpię z otwartymi oczami, jak dam radę wytrzymać kilkanaście godzin non stop na nogach?
Poza tym, mam sporo przemyśleń po kilku rozmowach, jakie w międzyczasie przeprowadziłam z kilkoma różnymi zaufanymi osobami. To, czego się dowiedziałam, może szokować niewtajemniczonych. Mnie (przyzwyczajonej do ludzkich zachowań) tamte informacje jedynie pozwoliły otworzyć szerzej oczy na skalę i rozmiar problemu.