Ostatnio, z racji szkoleń i warsztatów, w jakich uczestniczę poznaję wiele osób. W różnym wieku i z różnych środowisk. Ciekawi mnie ich sposób postrzegania świata, lecz przede wszystkim interesuje mnie ich motywacja, o którą jak do tej pory zawsze pytają organizatorzy danego kursu.
Osobiście nie przepadam za takim odpytywaniem z urzędu (nowa sytuacja, nowi ludzie), ale cóż robić - coś tam rzeknę gdy przychodzi moja kolej. Najczęściej spontanicznie, prosto z serca, bez zbędnego patosu - tak po ludzku, zwyczajnie i normalnie co mi w danej chwili w duszy gra.
Uwielbiam za to zadawać pytania - głównie prowadzącym, ale niejednokrotnie i siedzącym obok "towarzyszom niedoli" - szczególnie podczas przerw, a takowe być muszą, gdyż rekordowe jak na razie spotkanie trwało bite osiem godzin. Na szczęście poczęstowano nas pysznym obiadem.
Powoli, lecz konsekwentnie uczę się ostrożności w kontaktach z innymi. Dalej jestem otwarta, bezpośrednia i szczera, lecz nie podaję już swojego numeru telefonu i nie wyrażam chęci spotykania się poza godzinami szkolenia.
Wsłuchuję się w siebie i jeśli intuicja wysyła mi jakiekolwiek sygnały ostrzegawcze, zapamiętuję je uważnie, nie lekceważąc tego przekazu. Niejednokrotnie zapala mi się czerwona lampka i na to też zwracam bacznie uwagę.
Zaczęłam nosić w torbie słuchawki do telefonu, by w razie chęci odcięcia się od innych, móc wejść w swój świat ulubionej muzyki. Póki co, wybierałam jednak rozmowę z drugim człowiekiem. Ale wyjście awaryjne mam (jak widać) opracowane.
Po takich "nasiadówkach" lubię wracać do domu na piechotę, by coś sobie przemyśleć, by poukładać w głowie nowe informacje, by rozprostować zasiedziałe na krześle kości, by odetchnąć jesiennym powietrzem, by pobyć tylko i wyłącznie w swoim towarzystwie.