Poranna mgła opadła, a słońce powoli zaczęło wychodzić zza chmur. Było całkiem przyjemnie - bezwietrznie i chłodnawo, lecz nie zimno.
Razem z Mężem zapakowaliśmy wszystkie wiązanki i znicze, wsiedliśmy w specjalną linię autobusową i pojechaliśmy na cmentarz.
Umówiliśmy się z mamą po drodze i już we troje udaliśmy się na cmentarz. Przy sąsiednich grobach słyszeliśmy teksty bardzo zbliżone do tych poniżej.
Źródło - klik |
Moja rodzicielka ma taką tradycję, że od lat właśnie w ten dzień kupuje i sobie i nam obwaRZanki. Tym razem dostaliśmy ich wersję limitowaną.
Z cmentarza pojechaliśmy do mieszkania rodziców - kilka dni wcześniej mama zaprosiła nas na obiad - po raz pierwszy odkąd się wyprowadziliśmy. Co prawda zjedliśmy go w kuchni i tylko we dwoje, lecz i tak doceniam jej miły gest.
Obżarci jak dwa bąki zrobiliśmy sobie trzykilometrowy spacer do kawalerki - żeby spalić choć kilkadziesiąt kalorii korzystając przy tym z uroków pięknej pogody.