Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 12 grudnia 2014

1.974. Pierwszy raz

Droga do hospicjum zajmuje mi mniej więcej dwadzieścia do trzydziestu minut - w zależności od tego jak szybko idę, którędy i czy mam akurat zielone światło. Dojazd autobusem jest mocno utrudniony, gdyż sam budynek położony jest w okolicy, gdzie żaden transport miejski nie kursuje, a od najbliższego przystanku i tak trzeba się przejść spory kawałek.

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to banalne sprawy w samej szatni- jak choćby brak wieszaków na ubrania, zwykłego krzesła, kosza na śmieci, czy lustra - tego ostatniego nie ma również w toaletach. Koniec końców swoją kurtkę musiałam luzem wrzucić do szafy. Następnym razem oprócz butów na zmianę wezmę jeszcze własny wieszak. Obiecanego T-shirtu także nie dostałam.

Kilkanaście zajętych przez pacjentów łóżek, kilkuosobowy personel, duże i przestronne sale, ciepło, czysto, schludnie, sporo miejsca, duże szafy i mniejsze szafki, łazienka połączona z toaletą w każdej sali, szerokie i wygodne łóżka - wiem, bo każdy musiał się na nim położyć podczas szkolenia, kiedy ćwiczyliśmy w parach.

Już dawno temu, praktycznie od samego początku swojej przygody z wolontariatem, obiecałam sobie, że historie i koleje życia podopiecznych zostawiam dla siebie. Publiczne opisywanie na blogu tego, co słyszę od terminalnie chorych i umierających przecież osób (lub ich rodzin), uważam za nieetyczne i niesmaczne. Poza tym wolontariusza również obowiązuje dyskrecja.

Mogę za to (i chcę) napisać o swoich odczuciach, wrażeniach i emocjach. Jakoś tak całkiem naturalnie się odnalazłam w hospicjum - zarówno jeśli chodzi o samo miejsce, jak i o ludzi. Byłam tylko w jednej sali, gdyż nie wszyscy pacjenci wyrażają zgodę na odwiedziny wolontariuszy. W pewnym sensie taka obecność jest dla nich czymś nowym.

Dwóm paniom zrobiłam całkiem pokaźne spożywcze zakupy w pobliskim sklepie, bo jak się okazało apetyt im dopisuje, a hospicyjne posiłki choć spore i pyszne, jednak im nie wystarczają. Na kartce miałam zapisane konkretne produkty z konkretnych firm, co mnie ucieszyło, gdyż dobrze jest sprawiać sobie radość choćby pod postacią ulubionego jogurtu, sera, czy chleba.

Jedyne co wyniosłam z tamtego dwugodzinnego pobytu, a czym chcę się podzielić, to moje absolutne niezrozumienie dla pokutujących przesądów i mitów dotyczących raka, lecz także dla braku świadomości profilaktyki, regularnych i zalecanych przez lekarzy badań, leczenia się na własną rękę i odwlekania wizyt u specjalistów. 

To wszystko w przypadku konkretnych osób, które poznałam w hospicjum, zaowocowało doprowadzeniem się do stanu, który - niestety - nie jest już do wyleczenia. A każda z nich mogłaby być zupełnie zdrowa - gdyby tylko dała sobie szansę na życie...