Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 24 marca 2015

2034. Jak kot

Pochłonięta nowym rytmem dnia i czwartego już tygodnia w pracy, zauważyłam z niepokojem, że zgubiłam gdzieś po drodze swoją dotychczasową uważność na to, co mnie otacza. Niby słyszę, że ptaki śpiewają, ale jakoś mnie te ich trele nie cieszą. Niby widzę pączki na drzewach, ale jakoś mnie ten widok nie cieszy.

Jest jakieś "ale", a nawet kilka takowych.

Głowę zaprząta mi praca i bynajmniej nie w kontekście tego, co w niej robię - z tym nie mam żadnego problemu, gdyż zajęcia z ludźmi są fajne i owocne. Co prawda jedynym skutkiem ubocznym nieustannego obcowania z innymi jest moja całkowita niechęć do jakiejkolwiek rozmowy po godzinie szesnastej i nawet powrót do domu wolę odbywać w samotności, ciszy i spokoju, a nie z jakimś gadającym człowiekiem obok.

Tak naprawdę ciężko jest mi zrozumieć pewne mechanizmy zachowań swoich współpracowników, a jest tego sporo. Są bowiem ludzie, którzy chyba nigdy nie doświadczyli bezrobocia, głodu i braku pieniędzy na rachunki, więc po co mają doceniać regularny comiesięczny przelew na konto, umowę na etat, odprowadzane składki i tak dalej. Patrzę na takie osoby i oczom nie wierzę, bo wkładają mnóstwo czasu i energii w to, by robić wszystko, byle nic nie zrobić. Ich "logika" myślenia polega na tym, że skoro dostają najniższą krajową, nie muszą się wysilać. Przykład? Oto i on - trzy tygodnie zajęło mi przypominanie koledze o wydrukowaniu dla mnie służbowego identyfikatora z imieniem i nazwiskiem.

Problem można znaleźć we wszystkim - kto ma wziąć klucz i zamknąć firmę, kto ma się czym zajmować (no bo dlaczego niby ja, a nie on, czy ona?). Jeden wielki bałagan - żeby nie napisać dosadniej. Jak się w tym odnajduję?

Lekko nie jest, bo jako osoba obowiązkowa, odpowiedzialna, punktualna i pracowita, nie mieszczę się w normie. Nie spóźniam się do pracy, nie piję kawy zaraz po wejściu, nie celebruję śniadania przez czterdzieści minut czytając przy tym książkę, nie wychodzę co kwadrans na papierosa na zewnątrz, nie gram w gry na komputerze, lecz zajmuję się tym, co mam zrobić i staram się wkładać w to serce.

Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, czego i kogo zmienić nie jestem w stanie, więc koncentruję się na zmianie swoich przekonań (w tym miejscu wielki ukłon dla wiedzy tajemnej zdobytej u Czarodzieja, którą stosuję w praktyce). Jako że jestem tylko człowiekiem, zdarza mi się zdenerwować - stąd moje podminowanie i głowa zaprzątnięta jakimś bzdetem, który w tamtym momencie mnie przytłoczył, choć absolutnie na to nie zasługiwał.

Mam nieodparte wrażenie, że większość moich kolegów i koleżanek nie lubi tego, co robi i dla kogo pracuje. Gdzieś w środku nie ma we mnie zgody na obraźliwe wypowiadanie się o ogóle i wrzucanie wszystkich do jednego worka, jeśli tak naprawdę w grę wchodzi konkretna osoba - jedna na ileś, ale nie każda.

Czerpię radość z kontaktów z ludźmi. Staram się unikać tych, których obecność mi nie służy, a spędzać czas z tymi, w towarzystwie których czuję się zrelaksowana. Nawiązałam nić porozumienia z jedną taką osobą, ciesząc się, że w ogóle ktoś taki tam jeszcze pracuje, a nie udaje i widzi, co się dzieje dookoła, a mimo wszystko robi swoje.

Są dni kiedy wracam do domu i nie mam siły sięgnąć po książkę, bo żeby zacząć czytać, potrzebowałabym najpierw mieć czysty umysł. Nieraz nie chce mi się nawet włączyć komputera, o pisaniu na blogu nawet nie wspominając - stąd te przerwy pomiędzy kolejnymi notkami.

Jedynym człowiekiem, z którym rozmawiam o wszystkim, dzielę się przemyśleniami i wrażeniami, jest oczywiście Mąż. W pewnych kwestiach jesteśmy bowiem bardzo do siebie podobni i doskonale się rozumiemy.

Dzisiaj, w drodze z pracy do domu, w ramach powrotu do uważności, przełamałam schemat i zamiast iść ze wzrokiem wbitym gdzieś w płyty chodnikowe pod stopami, zboczyłam ze swojej ścieżki, by usiąść na chwilę na ławce nad stawem w parku i popatrzeć na pływające po nim kaczki i łabędzie.