Śniegodeszcz lub deszczośnieg (jak kto woli) z małymi przerwami od wczoraj pada z nieba. "Ale to nie te święta!" - chciałoby się zawołać z reklamacją. Nic to - pogoda jaka jest każdy widzi. Wszystko można przeżyć. Szczególnie jeśli w perspektywie mam pięć dni wolnego, gdyż na jutro i piątek wzięłam przysługujący mi już po pierwszym miesiącu pracy urlop. A że i Mąż również ma wolne, więc zapewne będzie wesoło.
Zakupione przez Dyrektora Wykonawczego płaty śledziowe zalegają grzecznie w lodówce, by jutro przejść procedurę moczenia i dalszej (pionierskiej) obróbki rękami Głosu Rozsądku. Kapusta na bigos dostarczona dziś rano do mamy i z tego co się telefonicznie dowiedziałam już jest w garze na gazie. Warzywa na sałatkę jarzynową czekają gdzieś w sklepie, ale i one zostaną nabyte, przyniesione do domu, ugotowane i pokrojone.
Tymczasem jutro razem z Mężem odwiedzimy Czarodzieja, by omówić z nim pewne łączące nas "interesy", dzięki którym być może spełnią się moje kolejne marzenia, bo z tego, czego doświadczam od czasu poznania mojego terapeutycznego guru (niebawem minie rok), znajomość ta wnosi do mojego życia samo dobro i możliwości nieustannego rozwoju oraz masę innych nieoczekiwanych zaskoczeń.