Wróciłam do tego miejsca po kilku miesiącach nieobecności spowodowanej pracą. Budynek ten sam, kadra również. Tych pacjentów, których odwiedzałam, od dawna już tam nie ma. "Odeszli do lepszego świata" - jak metaforycznie ujęła to jedna z pracownic.
Poza podpisanym porozumieniem i otrzymaniem koszulki, najważniejsza zmiana jest taka, że mogę wchodzić do wszystkich sal. W każdej z nich leżą po dwie, trzy osoby. W większości ludzie starsi, ale nie tylko.
Tam naprawdę nie trzeba robić nic wielkiego i spektakularnego, bo najbardziej liczą się najdrobniejsze nawet gesty i czynności. Takie, które dla człowieka zdrowego i sprawnego są normalnością, codziennością; czymś, na co w ogóle nie zwraca uwagi, gdyż są one dla niego jasne, proste i oczywiste.
Przyniesienie talerza z zupą do łóżka, nakarmienie zaledwie kilkoma jej łyżeczkami, wytarcie ust, poprawienie poduszki, okrycie kołdrą, zamknięcie okna, podniesienie żaluzji, odprowadzenie do pokoju, posiedzenie przy łóżku, chwila rozmowy, spojrzenie, uśmiech.
A propos tego ostatniego - przekonałam się ile znaczył on dla starszej kobiety, która tuż przed moim wyjściem powiedziała mi: "pani weszła i od razu się do mnie uśmiechnęła, choć przecież mnie pani nie znała, a ja zaczęłam się zastanawiać co to za dobro się do mnie uśmiecha".
Ogromna lekcja pokory - z tym wyszłam, w tym trwam i z tym za każdym razem będę przekraczać tamten próg.