Zdaje się, że nasze wczorajsze małżeńskie kolorowanie parasolek przegoniło deszcz na tyle skutecznie, iż niedzielny ranek i cały dzień upłynęły nam w promieniach słońca. A kiedy wyszłam z domu na spacer niebo zachwycało mnie chmurami o dziwnych kształtach.
Przypomniał mi się 27 września 2008 roku, kiedy po chmurnym, zimnym i deszczowym całym poprzedzającym go tygodniu, w sobotni poranek wyszło piękne słońce, a słupki rtęci podskoczyły o kilkanaście stopni, dzięki czemu nie zmarzłam w swojej czerwonej sukience i byłam w stanie ciepłą dłonią nałożyć obrączkę Mężowi w urzędzie stanu cywilnego.