Nawet na chwilę nie wyściubiłam dziś nosa z domu. No, nie licząc kilkukrotnego wyjścia na balkon, by sprawdzić jak wygląda stan opadów. Bo leje jak z cebra prawie od samego rana. Mąż zdążył jeszcze przed deszczem wyjść do sklepu po jogurty i pieczywo.
Jak tradycja klasycznie stereotypowej rodziny nakazuje w sobotę odbyło się u nas odkurzanie kawalerki oraz gotowanie grochówki w wersji z majerankiem, tymiankiem i podsmażaną na patelni kiełbasą (ostatnio takiej obróbce poddałam jedynie boczek).
Majeranek dokonał cudu, a ja uważam, iż zupa grochowa to moje danie popisowe, z którego mogę być dumna. I jestem!
Obejrzeliśmy kolejny film z sali kinowej i niedługo będziemy musieli rozejrzeć się za innym legalnym źródłem dystrybucji kinematografii, bo niewiele jest tam obrazów, których nie widzieliśmy.
"W czasie deszczu dzieci się nudzą..." - jak mawiają słowa piosenki. Dzieci może i tak, ale Karioka i Dyrektor Wykonawczy już niekoniecznie. Znowu zrobiliśmy razem coś po raz pierwszy.
Wspólne kolorowanie czas zacząć. A obrazki adekwatne do pogody za oknem. I po raz kolejny okazało się, że jesteśmy tak całkiem różni od siebie - nawet w ilości wykorzystanych kolorów, ale i kreatywnego myślenia również.
Po lewej kolorowanka Męża, po prawej moja. Plus Dyrektor Wykonawczy przy pierwszej pracy w bonusie.