Uśmiecham się do samej siebie z powodu numeru tej notki. Nic nie planowałam, a samo wyszło jak wyszło. O co chodzi?
Otóż dokładnie dwa tysiące postów wstecz, we wpisie sto sześćdziesiątym (kto nie wierzy niech sprawdzi w archiwum skopiowanym z onetowego blogu - klik), wspomniałam o jednym ze swoich marzeń.
Długo myślałam na co przeznaczyć pieniądze otrzymane w prezencie urodzinowym od ojca. Najpierw było radio. Potem połowę tamtej kwoty wydałam na wyprawkę dla psa, wizytę u weterynarza oraz inne koszta związane z czworonogiem.
Zostało mi akurat tyle, ile potrzebowałam na spełnienie marzenia sprzed kilku lat. I oto są - odebrane z paczkomatu, w dużym i ciężkim pudle - puzzle z astrologiczną mapą nieba.
"Będzie zabawa, będzie się działo"...
Z braku wystarczającej powierzchni w naszej kawalerce, za wielce pomocną radą i sugestią Męża, zamiast na dwie, zdecydowałam się na cztery plansze - tak będzie mi o wiele poręczniej i wygodniej zarówno układać, jak i przechowywać.