Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

sobota, 17 grudnia 2016

2259. Jeszcze nie teraz

Pamiętam śnieg na chodniku, po którym szłam. Pamiętam znajomą siostrę zakonną, którą spotkałam po drodze. Pamiętam jak pomyliłam sekretariaty. Pamiętam tę chwilę, kiedy dostałam do ręki dwie kartki papieru i słowa pani, która mi je dała: "biała dla lekarza, żółta dla pani".

"Tylko oddychaj" - przemknęło mi przez myśl wcześniejsze zalecenie Męża. Zrobiłam więc wdech, wydech, znalazłam puste krzesło na korytarzu, wyjęłam z torby okulary i przeczytałam opis.


Wiedziałam, że im krócej, tym lepiej. Poza tym nie odnalazłam tam tego jednego wyrazu "carcinoma", czyli rak.

Z jednej strony poczułam ulgę i przysłowiowy kamień spadł mi z serca, że to jeszcze nie teraz. A z drugiej poczułam się oszukana, rozczarowana i zawiedziona, że dlaczego nie ja?

Zadzwoniłam do Dyrektora Wykonawczego, który nawet nie wiedział, że poszłam po wynik. Przeliterowałam mu rozpoznanie, prosząc o sprawdzenie w sieci co się kryje za tymi łacińskimi słowami. Znalazł tylko to.

Wróciłam do domu i zamiast konsultować się na własną rękę z wujkiem Google (mając w pamięci bzdury na temat biopsji gruboigłowej, jakich naczytałam się przed zabiegiem) wysłałam SMS do kolegi z liceum, który jest onkologiem ze specjalizacją z radioterapii i chemioterapii.

"Mam wynik BG piersi. Laesio fibroso-cystica et collumnar cell change (B2). Możesz mi powiedzieć czy mam się martwić, bo zanim będę mieć wizytę u dr ..., zejdę na zawał".

Odpowiedź przyszła w tempie ekspresowym.

"To nie rak, a jedynie zmiany mastopatyczne - na to nie umrzesz, już prędzej na zawał".

Uff...

Dopiero potem trafiłam w sieci na informację dotyczącą owego tajemniczego B2.

Uff...

Zadzwoniłam do rejestracji, żeby się umówić na wizytę do swojego onkologa.

- Dzień dobry. Mam wynik biopsji gruboigłowej zleconej przez doktora ... i chciałam się do niego dostać.
- A ma pani zieloną kartę? - usłyszałam.
- Jeszcze nie - odpowiedziałam przekornie, choć zgodnie z prawdą, bo przecież wcale nie musiałam wiedzieć co to takiego jest.
- W takim razie mogę panią zapisać na wrzesień 2017.
- Czyli mam czekać dziewięć miesięcy na wizytę? - upewniłam się, że mój słuch funkcjonuje prawidłowo.
- Tak, nie mamy wcześniejszych terminów.

Jestem mądra, inteligentna, wykształcona. Jak sama czegoś nie wiem, to albo umiem poszukać potrzebnej mi informacji, albo wiem kogo poprosić o pomoc. Ale nie każdy kto dostaje wynik badania napisany po łacinie, musi się orientować w terminologii medycznej, powadze sytuacji, mieć świadomość ryzyka, zagrożenia zdrowia i życia.

Poza tym, skoro od kilku lat jestem pod opieką konkretnego lekarza prowadzącego, jako tak zwany stały pacjent (i do tego po poważnym badaniu) powinnam mieć możliwość umówienia się na wizytę w ciągu maksymalnie miesiąca od daty otrzymania wyniku. I nie tylko ja, lecz każdy inny człowiek znajdujący się w takiej sytuacji.

A co jeśli ktoś dostaje te dwie kartki, zabiera je i wychodzi? Potem dzwoni i słyszy to samo co ja? Gdyby było tam napisane to jedno słowo "carcinoma", czy dziewięć miesięcy czekania nie robi większej różnicy?

Co więc zrobiłam?

Mój onkolog przyjmuje pacjentów tylko raz w tygodniu od 8:30 do 14:30. Tego dnia byłam w poradni tuż po siódmej. Poszłam pod gabinet i upewniwszy się, że poza pielęgniarką nikogo jeszcze nie ma w środku, zapukałam. Usłyszałam dźwięk otwieranych domofonem drzwi i przekroczyłam próg.

- Dzień dobry. Mam do pani prośbę i pytanie zarazem. Cztery tygodnie temu miałam robioną biopsję zleconą przez dr ... Chciałam umówić się na wizytę, lecz rejestracja proponuje mi termin dopiero na wrzesień 2017 roku. Czy może mi pani jakoś pomóc albo coś doradzić?
- Proszę sobie usiąść. Zaraz coś wymyślimy - odparła pielęgniarka.

Siedzę więc i czekam, a pani w tym czasie loguje się w systemie rejestracji pacjentów mojego onkologa. W międzyczasie zostaję poproszona o pokazanie wyniku.

- Dzisiaj niestety doktora nie będzie rano. Przed świętami też ma sporo pacjentek, ale mogę panią umówić po świętach. Pasuje pani?
- Czyli nie muszę się jeszcze dodatkowo rejestrować? - upewniam się.
- Nie, jest już pani na liście. Proszę przyjść pod gabinet. Zaraz zanotuję pani termin na karteczce.

Z radości spontanicznie wycałowałam w oba policzki przemiłą (ale w sumie przecież całkiem obcą) pielęgniarkę, składając jej na odchodnym świąteczne życzenia.

I znowu wracam do tego samego, czyli do umiejętności radzenia sobie w różnych sytuacjach. Moja inwencja twórcza, pomysłowość, czy kreatywność (jak zwał, tak zwał) pomogła mi uporać się z problemem. Ale nie każdy wie, że można pójść, spytać i umówić się.

A potem natrafiam na idiotyczne informacje, że gdyby ludzie przychodzili do lekarza wcześniej, byłaby szansa na ich uratowanie...