Kiedy pewnego styczniowego popołudnia mama rodziła mnie w szpitalu mróz malował kwiaty na szybach porodówki. Może dlatego tak bardzo lubię zimę, a śnieg w szczególności?
W ostatnią sobotę wybraliśmy się z Mężem na spacer - bez siatek, bez zakupów, bez załatwiania czegokolwiek.
Na stawie w parku lód. Na rynku główna atrakcja dla dzieci (choć nie tylko), czyli Mikołaj i dwa smętne, wychudzone i przywiązane do ogrodzenia renifery o smutnych oczach.
Wtedy świeciło słońce. Nie to, co wczoraj. Czwartkowy ranek przywitał mnie bowiem sypiącym śniegiem za oknem.
Ten piękny widok utrzymywał się i dzisiaj. Wzięłam więc aparat i kiedy Dyrektor Wykonawczy oglądał w kinie nową część Gwiezdnych Wojen, ja poszłam na spacer.
Przygotowania świąteczne prawie zakończone. Cebula krojona na balkonie przez Głos Rozsądku oznacza, że zarówno śledzie w oleju i oliwie, jak również sałatka jarzynowa przegryzają się w lodówce. W kalendarzu adwentowym tylko jedno okienko do otwarcia. Armia mandarynek pod wodzą uzbrojonej już w goździki pomarańczy gotowa do spożycia. Jemioła zawieszona nad drzwiami wejściowymi do kawalerki.
Została nam tylko choinka do ubrania. Na jutro, bo dzisiaj jesteśmy padnięci.