Całkiem niespodziewane śniegowe płatki, które obsypały mnie i Męża kiedy szliśmy na kolację wigilijną. Z inicjatywy ojca uprzątnięty i nakryty białym obrusem stół. Na nim paląca się świeca i opłatek, którym każdy z każdym podzielił się podczas składania życzeń. Wspólnie spożywane potrawy. Miła i ciepła atmosfera. Uśmiechy i żarty. Zaskoczenie na twarzach rodziców w trakcie rozpakowywania przyniesionych przez nas prezentów. Powrót do domu autobusem jak prywatną taksówką, bo poza nami nikt w nim nie jechał.
Mąż z zamkniętymi oczami siedzący naprzeciwko mnie w różowej koszuli, trzymający moje dłonie w swoich. W tle najpiękniejsze polskie kolędy. Radość, że jesteśmy razem, że tworzymy nową - naszą własną rodzinę. Poczucie bezpieczeństwa i spokój ducha.
Takie obrazy zapisałam w sercu tamtego wieczoru.
Małżeńskie świąteczne i niespieszne śniadanie. Spacer i zapalenie zniczy na grobie dziadków. Pyszna kawa ze spienionym mlekiem. Wizyta u znajomej i stół pełen przysmaków, którego absolutnym przebojem była sałatka z liśćmi szpinaku, granatem, pomidorami, gruszką, serkiem topionym oraz prażonymi pestkami słonecznika i dyni. Msza Bożonarodzeniowa w pięknej oprawie w klimatycznym kościele.
To wspomnienia z wczoraj.
Podobne do niedzielnego śniadanie. Spacer do rodziców. Czerwony barszcz z uszkami. Historie z dzieciństwa i młodości opowiadane przez ojca, którego pamięć do dat, nazwisk oraz innych detali jest wręcz niewiarygodna i niebywała. Uśmiechy i żarty. Po wyjściu, kiedy schodziłam już po schodach, dotarło do mnie, że to były chyba najfajniejsze, bo najbardziej rodzinne i ciepłe święta w całym moim dotychczasowym życiu.