Ugotowany w niedzielny poranek krupnik na piersi i skrzydełku kurczaka, wlany w pojemnik jeszcze ciepły i zapakowany do siatki pojechał z Mężem do mamy. Ja z kolei namówiłam rodzicielkę na dzisiejszą wizytę w przychodni. Odebrałam ją z taksówki, siedziałam w poczekalni, a potem zamówiłam taksówkę, do której ją wsadziłam. Jutro znowu jadę do rodziców zrobić im zakupy.
Najtrudniej pomagać tym, którzy nie chcą, nie umieją, nie potrafią, bądź nie są nauczeni prosić o pomoc. A jeszcze trudniej kiedy tymi osobami są najbliżsi. Na całe szczęście "kropla drąży skałę", a moje upierdliwstwo czasem i na coś dobrego się przydaje.
Cieszę się ze zmian jakie zaszły we mnie samej. Wciąż pamiętam ile miałam w sobie złości, nienawiści, pretensji, żalu i wielu podobnych, jakże paskudnych emocji, w stosunku do rodziców kiedy u nich z Dyrektorem Wykonawczym mieszkaliśmy. Wynajęcie kawalerki i związana z nim wyprowadzka powoli, lecz skutecznie wpłynęła na zmianę naszych relacji.
Teraz autentycznie cieszę się obecnością i mamy i ojca, choć każde z nich jest inne i na swój sposób okazuje (bądź nie) uczucia. Radość sprawia mi swoje do nich podejście, które ewoluowało w jakże dobrym dla wszystkich zainteresowanych kierunku. Życzyłabym sobie tylko trochę więcej cierpliwości i spokoju, bo nieraz mi ich brakuje.
W uszach wciąż bowiem pobrzmiewają mi słowa ks. Kaczkowskiego o bliskości, o rozmowie, o miłości, o tęsknocie...