Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

sobota, 18 lutego 2017

2290. Zaklęty krąg

W środę byłam u rodziców, by - jak co tydzień - wraz z mamą pójść do sklepu i przynieść siatki z zakupami. W czwartek wybrałyśmy się razem na targ po flanelową koszulę dla ojca.

Wczoraj rano rodzicielka zadzwoniła z płaczem, że bardzo źle się czuje - znowu wysokie ciśnienie, zawroty i bóle głowy, osłabienie i rozbicie. Płakała, że nie chce mnie "obarczać i mordować", ale nie da rady wyjść po zakupy. Odwołała nawet wizytę do fryzjerki, do której chodzi co piątek.

Tylko westchnęłam... Obcym ludziom pomagałam i pomagam, a własnej matce miałabym nie pomóc? Poszłam, wzięłam listę, siatki i przyniosłam co trzeba. Mama zadzwoniła wieczorem i czuła się lepiej. Umówiłam się, że w sobotę (czyli dzisiaj) przychodzimy na urodziny ojca połączone z obiadem.

Rano dzwonię do niej i słyszę, że nie śpi od drugiej w nocy - wymiotuje, nie ma siły, boli ją głowa i trzepie ją z zimna. Już nie płakała, więc jest postęp. Za to głównym jej zmartwieniem było co z obiadem. Znowu westchnęłam...

Mąż pojechał wcześniej autobusem, żeby zrobić zapas wody mineralnej i zająć się mamą, bo na ojca nie bardzo można liczyć, ale o tym później. Ja w tym czasie szybko rozwiesiłam pranie, nakarmiłam Pepe i zadzwoniłam do Czarnuli, która jest pielęgniarką, żeby coś doradziła.

Po drodze do rodziców odwiedziłam aptekę, gdzie pani farmaceutka zasugerowała uzupełnienie elektrolitów i dała jeszcze jakieś przeciwwymiotne specyfiki. Potem kupiłam rumianek i sucharki, a także odebrałam z kiosku zaprenumerowane gazety.

I ja, i Dyrektor Wykonawczy, i Czarnula, i pani z apteki, i znajoma z kiosku - każdy, absolutnie każdy z nas zrobiłby dokładnie to samo - zadzwonił na pogotowie, żeby choć telefonicznie uzyskać jakieś wskazówki albo wezwać karetkę do domu. Ale oczywiście mama o tym słyszeć nie chciała. Czemu? Żeby ojciec się nie denerwował.

On się boi, że ona umrze, więc ona leczy się po swojemu, żeby on się nie martwił. On jej nie pomoże, bo w sytuacjach kryzysowych reaguje tak, jak umie, czyli paniką, strachem i wycofaniem. Zaklęty krąg.

Dlatego właśnie wysłałam do niej Męża - oazę spokoju i opanowania, który przy okazji zadbał o jej komfort psychiczny (przytulił, pocałował, wsparł dobrym słowem, potrzymał za rękę) oraz fizyczny (podał kubek wody, zaprowadził do łazienki, okrył kołdrą). Sama zajęłam się organizacją i logistyką, czyli załatwianiem tego, co mogłam.

Ojciec siedział na fotelu i czytał przyniesione przeze mnie gazety. Mama leżała w drugim pokoju. Ja zostałam przy niej, a Dyrektor Wykonawczy poszedł do sklepu po zgrzewkę wody.

Złożyliśmy ojcu życzenia, daliśmy mały upominek jako dodatek do wcześniej podarowanej już piżamy.


Ojciec nadal siedział, czytał gazetę i jadł przyniesione przez nas czekoladki, a my we troje poszliśmy do kuchni robić obiad. Rodzicielka nie dała się przekonać, że będzie lepiej jak zostanie w łóżku. Uparta jak osioł Zosia Samosia musiała osobiście odcisnąć bułkę na kotlety, a także nadzorować w którym garnku, na którym talerzu, ile mąki, ile soli, ile ziemniaków i tak dalej i tak dalej.

Koniec końców Mąż ze stoickim spokojem obrał ziemniaki, starł buraki, usmażył kotlety, a potem pozmywał po obiedzie.

Czarnula zalecała powstrzymanie się od jedzenia i picia aż wymioty nie ustąpią. Dopiero potem doradziła picie rumianku - powoli i małymi łyczkami. Mój wzrok padł na stojącą na szafce butelkę Pepsi i przypomniała mi się historia dawnej znajomej, która właśnie tym napojem uratowała się przy zatruciu.

Mama Pepsi bardzo lubi, więc wypiła z pół kubka. Wcześniej powoli pochłonęła rumianek. Po naszym wyjściu nawodniła się jeszcze elektrolitami i miała zjeść kilka sucharków. Wiem, bo dzwoni do mnie i "melduje się" co kilka godzin.

Rodzicielka nie ma woreczka żółciowego, za to cierpi na refluks i nie przestrzega związanej z nim diety. Mandarynki, które wczoraj jadła, nie są wskazane przy takich dolegliwościach, ale przecież "kto by się tam tym przejmował" - jak mi ze śmiechem powiedziała.

Wygląda na to, że ośli upór, bycie Zosią Samosią oraz łakomczuchem to chyba największe grzechy główne wyssane przeze mnie z mlekiem matki.