Gdyby ktoś mi powiedział, że po dobrych kilku (albo i kilkunastu) tygodniach od odłożenia upranej czapki na półkę w szafie wsadzę ją na głowę akurat w Wielkanoc, nie uwierzyłabym. A jednak...
Mama zaprosiła nas wczoraj na obiad, a my zamiast zaplanowanego tradycyjnego spaceru, wsiedliśmy w autobus, bo wiało tak straszliwie, że żadne z nas nie chciało ryzykować własnym zdrowiem.
Od rodziców wyszliśmy dokładnie wtedy, kiedy wiało i padał śnieg z deszczem. Po przejechaniu kilku przystanków oczom naszym ukazało się piękne słońce, więc wysiedliśmy wcześniej i poszliśmy się przejść.
Dzięki temu mogłam uchwycić piękno wiosny - ze świeżą i soczystą trawą, kwitnącymi drzewami oraz ptakami poszukującymi w ziemi robaków i cieszącymi się wodną kąpielą.
Patrząc na powyższe zdjęcia aż ciężko uwierzyć, że zarówno kilkanaście minut przed ich zrobieniem, jak i jakieś pół godziny po niebo znowu zasnuły ciemne chmury, z których spadł deszcz ze śniegiem...
Dzisiaj siedzimy sobie w domu i niespiesznie degustujemy świąteczne potrawy, ale także powoli i w małych ilościach sączymy słodkie likiery, które oboje bardzo lubimy.