Śnieg, deszcz, grad, słońce, wiatr... Kto by przypuszczał, że w maju wciąż będę zakładała jesienną kurtkę, komin, rękawiczki i półkozaczki, a kaloryfery w mieszkaniu nie przestaną jeszcze grzać.
W ubiegłym tygodniu dzień po dniu administracja osiedla zostawiała na tablicy ogłoszeń coraz to nowe wiadomości. Najpierw o pomiarze instalacji elektrycznej w mieszkaniach. Później o dwudniowym możliwym braku gazu w związku ze sprawdzaniem stanu tejże instalacji. Potem o kilkugodzinnym wyłączeniu wody spowodowanym wymianą głównego wodomierza. A na koniec o kolejnym braku w dostawie gazu. Moja irytacja (to eufemizm, gdyż przeklinać nie będę) sięgała zenitu, bo ani się umyć, ani uprać, ani ugotować, ani pozmywać, a do tego co rusz trzeba było wpuszczać obce osoby do domu w bliżej nieokreślonych godzinach.
Są i bardziej pozytywne informacje. Jak choćby pierwsza (choć jeszcze niecała, bo tylko za trzy tygodnie kwietnia) pensja na moim koncie. Albo dwie fajne rozmowy z koleżankami z pracy, dzięki którym przekonałam się, że w swoim myśleniu i postrzeganiu pewnych spraw nie jestem sama. Albo piątkowa wizyta u rodziców i młoda kapusta oraz ziemniaki na obiad. Albo zamówienie dwóch nowych książek. Albo pytanie siedzącej obok mnie znajomej z kursu PJM o to, czy mam naturalne czy sztuczne rzęsy (niech żyje pięciomiesięczna systematyczność w używaniu odżywki). Albo spełnienie małego marzenia o zwisających pelargoniach w skrzynce na balkonie, które wreszcie udało mi się zrealizować.