Przeżyłam jak do tej pory najbardziej upalny tydzień w pracy. Dogrzało mi na tyle mocno, że dzisiaj po raz pierwszy odkąd tam jestem zamiast spodni założyłam spódnicę. Nie zliczę ile kubków wody wypiłam z firmowego dystrybutora, a opuszczonych rolet w oknach nie podniosłam nawet na sekundę.
Przetrwałam pięć dni jakże ciężkiego wstawania o 5:20, a teraz czeka mnie jedenaście poranków bez dźwięku jakiegokolwiek budzika, podczas których to mój organizm zdecyduje kiedy będzie miał już dość snu. Radość moja nie zna więc granic.
Bardzo lubię swoją pracę, ale równie mocno doceniam swój czas wolny i odpoczynek. Ten weekend odbędzie się pod hasłem "ciucholand i konsumpcja". Skład niezmiennie ten sam, czyli ja, Mąż i mama.
Dziś, prosto po wyjściu z firmy, pojechałam do ulubionego kameralnego lumpeksu. Wyszłam z niego z zapinaną na guziczki gustowną bluzeczką w biało-czerwono-granatową krateczkę oraz ze spodniami w delikatne paseczki i jakże trafnym przesłaniem na tylnej kieszeni.