Jestem padnięta. Psychicznie i fizycznie. Czuję się jak balonik, z którego uszło powietrze. A to dopiero poniedziałek...
W pracy nowych (i równie bzdurnych co poprzednie) koncepcji ciąg dalszy. Jeden wielki burdel na kółkach, sajgon i co tam kto sobie życzy.
Razem ze zmienniczką czujemy się traktowane jak przedmioty, które można dowolnie przestawiać z kąta w kąt, ze zdaniem których nikt się nie liczy.
Plus jest taki, że jedziemy na tym samym wózku i staramy się wspierać jedna drugą. Bo gdyby jeszcze między nami były kwasy, nie byłoby już po co przychodzić do roboty.
Czasami mam ogromną ochotę wydrukować poniższe zdjęcie i zanieść je dyrekcji, która nie ma bladego pojęcia o zarządzaniu ludźmi.
Obawiam się jednak, że skończyłoby się to wylądowaniem na bruku. Dopóki nie będę mieć asa w rękawie w postaci planu B (czyli innej pracy), nie za bardzo mam możliwość jakiegokolwiek manewru.