Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

sobota, 7 października 2017

2381. Reset

Jak to dobrze, że są soboty. I że akurat w tę (i następną również) nie pracuję. Ale z przyzwyczajenia i tak obudziłam się o 5:20. Na szczęście jeszcze usnęłam.

Udało nam się wszystko, co sobie zaplanowaliśmy. Najpierw wypłaciliśmy pieniądze z bankomatu, by potem kupić krople do oczu, kilka najpotrzebniejszych i będących na wykończeniu kosmetyków (bez chomikowania w składziku) oraz bawełnianą watę do uszczelnienia kuchennego okna.

Mąż (o dziwo!) prawie od razu po wejściu do sklepu znalazł dla siebie buty na zimę. Przymierzył, zrobił rundkę, zdjął, zapakował do pudełka i pomaszerował do kasy. Moja pełna zdziwienia i niedowierzania mina pewnie była w tamtej chwili bezcenna.

Kupiliśmy też bardzo fajną (i długą) grafitową kurtkę z kapturem dla mnie oraz dwie pary kolorowych rękawiczek w rozmiarze 8,5 - fioletowych i turkusowo-zielonych.

Na obiad była chińszczyzna - smażony makaron z kurczakiem (ja) i kurczak po tajsku (Dyrektor Wykonawczy).

Potem powrót do domu, pyszna kawa ze spienionym mlekiem i znowu do sklepu - tym razem po zapasy jedzeniowe.

Mimo tak zwanej prozy życia nie narzekam, bo oglądanie, przymierzanie, szukanie i wybieranie bardzo mnie odstresowały i pozwoliły się zresetować.

Dzień był piękny - słoneczny, choć solidnie wiało, więc dotychczasowy trencz zamieniłam na cieplejszą kurtkę.

A tak w październiku wyglądają moje kwitnące nieprzerwanie od maja pelargonie.