Wymarzony, upragniony i wyczekany urlop - oto i on - w całej krasie. Nastał właśnie dzisiaj i potrwa aż do Nowego Roku.
Najbliższe cztery dni są już porozkładane na czynniki pierwsze, przemyślane i zaplanowane, lecz wciąż jest tam miejsce na coś nagłego i nieoczekiwanego.
Środa przeznaczona na zakup i mężowską "obróbkę" śledzi. Ale także wyjście z mamą do sklepu po kapustę na bigos i pierogi na Wigilię.
Część czwartku spędzimy na badaniach USG - jamy brzuszne nas obojga plus moja tarczyca. Po powrocie zapewne zabierzemy z balkonu do domu choinkę i udekorujemy ją świątecznie.
W piątek Dyrektor Wykonawczy pójdzie po produkty na sałatkę jarzynową, pieczywo i sernik, a ja posiedzę bite cztery godziny na fotelu u fryzjera, a potem udam się do pracy na organizowaną we własnym zakresie i własnym sumptem Wigilię, na którą zaniosę wspomniane wcześniej śledzie oraz zakupione wczoraj opłatki.
Sobota upłynie pod znakiem wielkiego krojenia oraz wymiany towarowej z rodzicami. Sałatka, śledzie i sernik w zamian za schab, bigos i makowiec.
Tak sobie myślę, że może uda się nam też wybrać razem na lody śmietankowe z wiśniami i gorzką czekoladą podane w dużym szklanym pucharku? Ot, takie moje marzenie do spełnienia...