- Napisz coś - powiedział Mąż przesiadając się z kuchennej sofy na stołek. Dobrze wiedział, że potrzebuję ciszy, spokoju i samotności, by spełnić jego prośbę.
Po tylu dniach życia w biegu, w natłoku różnych spraw, w załatwianiu wielu rzeczy miałam problem, by się jakoś odnaleźć w taką zwyczajną, domową, można by rzec, że nudną niedzielę.
Chociaż nie musieliśmy i tak obudziliśmy się po szóstej rano. Kawa, herbata i tradycyjnie - jak co tydzień - jajecznica na boczku ze szczypiorkiem.
Za oknem zimowy krajobraz, a w domu - za sprawą słońca świecącego prosto w szyby - przyjemnie ciepło. Kto nie zna tego efektu szklarni, mógłby dać się nabrać na zdradziecką temperaturę.
Jakoś nie mieliśmy ochoty nigdzie dalej wychodzić - tylko do kościoła na niedzielną mszę i z powrotem do domu, a tam znowu herbata z cytryną i lody wiśniowe z całymi wiśniami.
I tak leniwie, niespiesznie i normalnie minął nam cały dzień.